"Durak" (jakoś lepiej mi brzmi, niż
polskie 'dureń') to taka opowieść o świętym dziś.
W "Constansie" kiedyś Zanussi opowiedział podobną historię. Tylko to w PRL miało miejsce a "Durak" Rosji współczesnej dotyczy. I to, iż porównać można te dwie opowieści, już jest znaczące, bo świadczyłoby o tym, że Rosja jakoś w odległej dla nas epoce funkcjonuje.
O człowieku, który starał się być uczciwy w świecie całkowicie skorumpowanym. Dominacji prywaty. W którym publiczne jest przeznaczone do zawłaszczenia (transformacja to niewątpliwe najlepszy czas na nieuczciwość w tak zwanej przestrzeni publicznej; nieuczciwość, którą niestety przełknąć trzeba, bo i tak po tej transformacji jest o niebo lepiej niż przed…ale to nie znaczy, żeby złodziei nie nazywać złodziejami, nawet gdy obstawią się prawnikami [specyficzne poczucie moralności niektórym towarzyszy, nawet gdy kiedyś w takiej opozycji byli: jeżeli coś dzieje się zgodnie z obowiązującym prawem, to nie można tego nazwać złodziejstwem… nie będę przytaczał analogii, bo są nazbyt oczywiste] i ryzykujemy, że każdy tego typu zarzut może skończyć się w sądzie… bardzo wrażliwi są ci panowie i panie w stylu braci B., niby cynicy a jednak woleliby, żeby ksiądz proboszcz ich rozgrzeszał bez poczucia, że ma do czynienia z kanalią).
Ale rosyjski świat w istotny sposób różni się od tego polskiego. To świat, który nawet bez katastrofy budowlanej, która jest głównym motorem akcji, chyli się ku upadkowi. Apokalipsa wisi w powietrzu niezależnie od tego, czy rysa widoczna na bloku jest rzeczywiście zapowiedzią zawalenia się bloku, czy też nie. Dzięki temu opowieść ta nabiera charakteru paraboli. Współczesnej Rosji. (Ja to chyba w ogóle mam skłonność do dostrzegania metaforyczności tam, gdzie niekoniecznie jest ona obecna).
Główny bohater staje się takim współczesnym...ja wiem...Jeremiaszem?, Izajaszem?... czy też lekceważoną przez wszystkich Kasandrą. Nie opłaca się, zdecydowanie nie opłaca, nie tylko być uczciwym, ale przede wszystkim troszczyć się o innych. Tak mogłoby się wydawać.
W miarę, jak film zbliża się do końca, zastanawiamy się (ja się zastanawiam), czy blok się zawali. Na szczęście ostatnie cięcie pozostawia widza w zawieszeniu... nie ma kropki nad przysłowiowym "i", nie ma poczucia satysfakcji wynikającej z faktu, że przewidywania bohatera okazały się słuszne, a ci którzy go nie słuchali czy wręcz skatowali, dając wyraz swojej frustracji, ponieśli zasłużoną śmierć pod gruzami swego bloku. Byłoby to zbyt proste. Narracja przez cały film jest tak prowadzona, że nie mamy wątpliwości, że bohater ma rację. Jest wykreowany na jednego z dwóch (drugi to jego ojciec) sprawiedliwych w tym mieście mentów z jednej strony i odrażających karierowiczów z drugiej. Schemat ten jest aż nazbyt banalny i dlatego zakończenie nieco ten banał niweluje. Bo może on nie miał racji. Albo może blok nie zawali się tego poranka. Ale to, że się zawali, wydaje się być pewne. Bardzo łatwo jest zarzucić mieszkańcom bloku głupotę. Ale proroków głoszących koniec naszego świata i jego bliski upadek jest, także w naszym kraju przecież, wielu bardzo. Przeważnie im nie wierzymy. W najlepszym wypadku ignorujemy ich.
Tak jak i Karskiego nie słuchano (sorry ale "Karskiego i władców świata" i "Duraka" obejrzałem dzień po dniu i jakoś od skojarzeń uciec nie mogłem).
Czytanie "Duraka" jako paraboli pozwala także i Karskiego skojarzyć z bohaterem tego filmu. Rozumiałem postawę Prezesa Sądu Najwyższego USA, który powiedział, że nie zarzuca Karskiemu kłamstwa, ale mu nie wierzy, bo jego rozum i serce nie są w stanie przyjąć do wiadomości tego, co jemu relacjonuje. Po tym wszystkim, co na tym blogu napisałem na temat sceptycyzmu epistemologicznego, postawa zachodnich przywódców (tym większy ukłon dla Churchilla, który uwierzył i działać chciał podobno) jest dla mnie zrozumiała.
Jest to także odpowiednia perspektywa do spojrzenia na ostateczne rozwiązanie: tylko patrząc z pozycji nieprzyjmowania do wiadomości możliwości jej zaistnienia, można ocenić ten pomysł narodu panów, jego piekielną i nieludzką proweniencję.
Choć Roosevelt uciekający tylnymi drzwiami z Białego Domu przed protestem rabinów to symboliczny obraz stosunku Zachodu, lubującego się w obarczaniu nas współwiną (jak wiadomo, jestem za rozdrapywaniem ran, za sumiennym rachunkiem krzywd, chcę wiedzieć, kim jestem, i nawet Karski w swym raporcie napisał, że "niżej wykształceni Polacy nie współczują Żydom", co Kot, ale nie Ten Kot (czyli ten od Szekspira a nie aktor... wielu ich) tylko Minister Spraw Wewnętrznych, zapragnął usunąć z tego raportu i jest to dla mnie potwierdzenie, że mamy się czego wstydzić, ale wolałbym, by nie rozliczali nas ci, którzy niewiele zrobili wtedy, gdy zapobiec można było - i w ten sposób znowu wróciliśmy do "Duraka"), obraz sposobu, w jaki sobie Ameryka, to sumienie świata, poradziła z kwestią żydowską.
Roosevelt tylnymi drzwiami, a dziś, zamiast stosownie milczeć, potrafią coś do nas... w 1942 informacja Kurskiego na 16 stronie Timesa... i do dziś nie wiedzą, czyje były obozy koncentracyjne na terenach zdobytych przez Rzeszę. No dobra, dość tej żółci wylewania na ignorancję władców świata tego...
Gdybym miał jednak szukać dzisiejszego Duraka w Rosji, to byłby nim niewątpliwie Niemcow (albo na przykład on, bo przecież nie był wyjątkiem). Ale to może jednak za dosłowne, no i znowu zakładamy, że takim prorokom wierzyć należy ( co zresztą w pewnym sensie wzmocniłem przez przywołanie Karskiego). Choć trzeba przyznać, że w filmie opinia bohatera została potwierdzona przez innych, niekoniecznie mu sprzyjających oficjeli.
I w ten mało konkretny sposób kończę, nie rozstrzygnąwszy, jak rozpoznać prawdziwego proroka czy też kiedy uwierzyć, gdy prawda wydaje się całkowicie nie do pomyślenia.
W "Constansie" kiedyś Zanussi opowiedział podobną historię. Tylko to w PRL miało miejsce a "Durak" Rosji współczesnej dotyczy. I to, iż porównać można te dwie opowieści, już jest znaczące, bo świadczyłoby o tym, że Rosja jakoś w odległej dla nas epoce funkcjonuje.
O człowieku, który starał się być uczciwy w świecie całkowicie skorumpowanym. Dominacji prywaty. W którym publiczne jest przeznaczone do zawłaszczenia (transformacja to niewątpliwe najlepszy czas na nieuczciwość w tak zwanej przestrzeni publicznej; nieuczciwość, którą niestety przełknąć trzeba, bo i tak po tej transformacji jest o niebo lepiej niż przed…ale to nie znaczy, żeby złodziei nie nazywać złodziejami, nawet gdy obstawią się prawnikami [specyficzne poczucie moralności niektórym towarzyszy, nawet gdy kiedyś w takiej opozycji byli: jeżeli coś dzieje się zgodnie z obowiązującym prawem, to nie można tego nazwać złodziejstwem… nie będę przytaczał analogii, bo są nazbyt oczywiste] i ryzykujemy, że każdy tego typu zarzut może skończyć się w sądzie… bardzo wrażliwi są ci panowie i panie w stylu braci B., niby cynicy a jednak woleliby, żeby ksiądz proboszcz ich rozgrzeszał bez poczucia, że ma do czynienia z kanalią).
Ale rosyjski świat w istotny sposób różni się od tego polskiego. To świat, który nawet bez katastrofy budowlanej, która jest głównym motorem akcji, chyli się ku upadkowi. Apokalipsa wisi w powietrzu niezależnie od tego, czy rysa widoczna na bloku jest rzeczywiście zapowiedzią zawalenia się bloku, czy też nie. Dzięki temu opowieść ta nabiera charakteru paraboli. Współczesnej Rosji. (Ja to chyba w ogóle mam skłonność do dostrzegania metaforyczności tam, gdzie niekoniecznie jest ona obecna).
Główny bohater staje się takim współczesnym...ja wiem...Jeremiaszem?, Izajaszem?... czy też lekceważoną przez wszystkich Kasandrą. Nie opłaca się, zdecydowanie nie opłaca, nie tylko być uczciwym, ale przede wszystkim troszczyć się o innych. Tak mogłoby się wydawać.
W miarę, jak film zbliża się do końca, zastanawiamy się (ja się zastanawiam), czy blok się zawali. Na szczęście ostatnie cięcie pozostawia widza w zawieszeniu... nie ma kropki nad przysłowiowym "i", nie ma poczucia satysfakcji wynikającej z faktu, że przewidywania bohatera okazały się słuszne, a ci którzy go nie słuchali czy wręcz skatowali, dając wyraz swojej frustracji, ponieśli zasłużoną śmierć pod gruzami swego bloku. Byłoby to zbyt proste. Narracja przez cały film jest tak prowadzona, że nie mamy wątpliwości, że bohater ma rację. Jest wykreowany na jednego z dwóch (drugi to jego ojciec) sprawiedliwych w tym mieście mentów z jednej strony i odrażających karierowiczów z drugiej. Schemat ten jest aż nazbyt banalny i dlatego zakończenie nieco ten banał niweluje. Bo może on nie miał racji. Albo może blok nie zawali się tego poranka. Ale to, że się zawali, wydaje się być pewne. Bardzo łatwo jest zarzucić mieszkańcom bloku głupotę. Ale proroków głoszących koniec naszego świata i jego bliski upadek jest, także w naszym kraju przecież, wielu bardzo. Przeważnie im nie wierzymy. W najlepszym wypadku ignorujemy ich.
Tak jak i Karskiego nie słuchano (sorry ale "Karskiego i władców świata" i "Duraka" obejrzałem dzień po dniu i jakoś od skojarzeń uciec nie mogłem).
Czytanie "Duraka" jako paraboli pozwala także i Karskiego skojarzyć z bohaterem tego filmu. Rozumiałem postawę Prezesa Sądu Najwyższego USA, który powiedział, że nie zarzuca Karskiemu kłamstwa, ale mu nie wierzy, bo jego rozum i serce nie są w stanie przyjąć do wiadomości tego, co jemu relacjonuje. Po tym wszystkim, co na tym blogu napisałem na temat sceptycyzmu epistemologicznego, postawa zachodnich przywódców (tym większy ukłon dla Churchilla, który uwierzył i działać chciał podobno) jest dla mnie zrozumiała.
Jest to także odpowiednia perspektywa do spojrzenia na ostateczne rozwiązanie: tylko patrząc z pozycji nieprzyjmowania do wiadomości możliwości jej zaistnienia, można ocenić ten pomysł narodu panów, jego piekielną i nieludzką proweniencję.
Choć Roosevelt uciekający tylnymi drzwiami z Białego Domu przed protestem rabinów to symboliczny obraz stosunku Zachodu, lubującego się w obarczaniu nas współwiną (jak wiadomo, jestem za rozdrapywaniem ran, za sumiennym rachunkiem krzywd, chcę wiedzieć, kim jestem, i nawet Karski w swym raporcie napisał, że "niżej wykształceni Polacy nie współczują Żydom", co Kot, ale nie Ten Kot (czyli ten od Szekspira a nie aktor... wielu ich) tylko Minister Spraw Wewnętrznych, zapragnął usunąć z tego raportu i jest to dla mnie potwierdzenie, że mamy się czego wstydzić, ale wolałbym, by nie rozliczali nas ci, którzy niewiele zrobili wtedy, gdy zapobiec można było - i w ten sposób znowu wróciliśmy do "Duraka"), obraz sposobu, w jaki sobie Ameryka, to sumienie świata, poradziła z kwestią żydowską.
Roosevelt tylnymi drzwiami, a dziś, zamiast stosownie milczeć, potrafią coś do nas... w 1942 informacja Kurskiego na 16 stronie Timesa... i do dziś nie wiedzą, czyje były obozy koncentracyjne na terenach zdobytych przez Rzeszę. No dobra, dość tej żółci wylewania na ignorancję władców świata tego...
Gdybym miał jednak szukać dzisiejszego Duraka w Rosji, to byłby nim niewątpliwie Niemcow (albo na przykład on, bo przecież nie był wyjątkiem). Ale to może jednak za dosłowne, no i znowu zakładamy, że takim prorokom wierzyć należy ( co zresztą w pewnym sensie wzmocniłem przez przywołanie Karskiego). Choć trzeba przyznać, że w filmie opinia bohatera została potwierdzona przez innych, niekoniecznie mu sprzyjających oficjeli.
I w ten mało konkretny sposób kończę, nie rozstrzygnąwszy, jak rozpoznać prawdziwego proroka czy też kiedy uwierzyć, gdy prawda wydaje się całkowicie nie do pomyślenia.
Durak, reż. Y. Bykow
Karski i władcy ludzkości, reż. S Grunberg