środa, 22 lipca 2009

Cate jako Rita

stare rasowe kino czarno-białe
choć z 2006 roku to film
"Dobry Niemiec"

Clooney co rusz dostaje niezły wycisk. Dokładne przeciwieństwo panów Rambo i Harry (ten Brudny).

Co jest ważniejsze: sprawiedliwość czy zadbanie o to, by w przyszłej potencjalnej wojnie mieć po swojej stronie tych naukowców, którzy nam umożliwią wygranie tejże wojny (choćby byli zbrodniarzami)?
Jakoś nie mogę pogodzić się z ostatnią sceną na miarę "Casablanki" - całkowicie wierzymy Bogartowi i rozumiemy, że jego decyzja jest konieczna; natomiast Clooney w roli Grudzińskiego, który nie potrafi ukochanej kobiecie wybaczyć zbrodni, do której popchnął ją instynkt samozachowawczy jest troszkę niewyraźny... no tak, ale on wcześniej najchętniej by postawił przed sądem wszystkich Niemców uważając ich za wspólników zbrodniarzy... i jakkolwiek moralna odpowiedzialność społeczeństw w takich wypadkach jest niepodważalna, to jednak skrupulatne rozliczanie każdego pojedynczego człowieka z jego bierności, cichego przyzwolenia na zbrodnie, uciekaniu od prawdziwego obrazu rzeczywistości wojennej nie prowadzi nigdy do niczego dobrego... bo któż by się ostał poza garstką sprawiedliwych, którzy też pewnie święci nie są... a może po prostu mieli więcej szczęścia i pewnych decyzji nie musieli podejmować...
Niebezpieczny temat we współczesnej Polsce; zaraz mi się oberwie za relatywizm moralny i za to, że rozgrzeszam odpowiedzialnych za lata PRLu.
Ale ja też przyzwalałem i robiłem dyplom na komunistycznej uczelni, a do moich ulubionych wykładowców należał I sekretarz uczelnianej partii (tej jedynej oczywiście).
No ale o tym także Chwin w swoim "Dzienniku..." przekonywająco bardzo...
Oczywistą jest rzeczą, że Lena nie tylko dawała przyzwolenie, ale osobiście skazała 12 osób na śmierć i oczekiwalibyśmy, aby poniosła odpowiedzialność. Ale Jack ją kochał wydawało się i dlatego dziwi mnie ten jego jakobiński radykalizm...

Ale muszę przyznać, że podczas oglądania od tego rodzaju moralnych dylematów ważniejsza była dla mnie przyjemność płynąca z delektowania się estetyką kina lat czterdziestych. Bo to nie tylko czarno-białe zdjęcia, ale także i pozostałe elementy dzieła... warto jednak czasami zaryzykować eksperyment powtórzenia.

filmowy blog mi się zrobił, ale to się zmieni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz