piątek, 31 lipca 2009

Plotka o Arturze

Legendę niewątpliwie wiele łączy z plotką. W obydwu wypadkach realne zdarzenia, a przede wszystkim osoby są tylko pretekstem, pożywką dla zbiorowej wyobraźni, na którą składają się głębokie nieuświadomione pragnienia, kompleksy i lęki. I tak jak plotka staje się dla wielu źródłem wiedzy o świecie nas otaczającym (tym dalszym - bo dotyczącym gwiazd - ale i niestety i tym bliższym, gdy skłonni są bardziej uwierzyć barwnym opowieściom o swoich znajomych niż właśnie im...) niezależnie od poprzedzającego ją czasami słówka 'podobno', tak legenda coraz częściej bywa traktowana jak źródło wiedzy historycznej na temat niezwykłych losów ludzi i przedmiotów w czasach dawno minionych. Nie ma się co dziwić, czytelnicy "Pudelka" oczekują przecież wersji opowieści o niejakim Arturze czy Marii Magdalenie, która byłaby źródłem takich wypieków na ich twarzach, jak np. opowieść o Gibsona Mela wzlotach i upadkach...
Oba sposoby referowania o rzeczywistości mogą być i bywają oczywiście traktowane instrumentalnie. Nierzadko świadomie puszczona w obieg plotka ma się przyczynić do pomniejszenia czyjegoś autorytetu (patrz Palikot i alkoholizm prezydenta; choć w tym wypadku nie mamy do czynienia z anonimowością, więc już przykład nie do końca dobry... autor typowej plotki nie ma takiej odwagi jak polityk Platformy,; ale cóż, efekt jest taki, że już czasami słyszałem: "Prezydent pije... podobno...") czy może być też sposobem na dokonanie zemsty na kimś z w miarę bliskiego otoczenia (motywacji w tym wypadku jest bez liku, ale zawsze stoi za tym ludzka małostkowość). Ale i legenda może być wykorzystywana instrumentalnie - nietrudno znaleźć związek pomiędzy czasem niezwykłej popularności "Pieśni o Rolandzie" czy opowieści o wspomnianym wcześniej Arturze a polityką papiestwa zachęcającą do krucjat.
Jest jedna wielka różnica pomiędzy plotką i legendą. Plotka moim zdaniem nigdy nie jest dobra, nawet gdy przyczynia się do pozytywnej opinii o człowieku (częściej jednak mamy do czynienia z pomówieniami). Legenda mieści w sobie prawdy uniwersalne częstokroć. Prawdy, które pozwalają nam zrozumieć samych siebie. Jeżeli pozostawi się legendę w miejscu, do którego przynależy, czyli w świecie prawdziwej fikcji (co ten oksymoron dla mnie znaczy może kiedyś wyjaśnię), może być ona ciągle źródłem ożywczych wzruszeń (i pozostaje nam tylko współczuć jakieś ewentualnie historycznie istniejącej Ginewrze, Guineverze czy Gwenhwyfar, że pomawia się ją o zdradę z niejakim Lancelotem, Launcelotem lub Lanzeletem; można jej powiedzieć na pocieszenie, że gdyby żyła dzisiaj i taka informacja - załóżmy dla uproszczenia wywodu, że ewidentnie nieprawdziwa - ujrzałaby światło dzienne, także niewiele mogłaby zrobić i już do końca świata pozostałaby wiarołomną żoną); jeżeli zaś staje się li tylko źródłem pseudoracjonalnej wiedzy o przeszłości - zaczyna przypominać Albatrosa Baudelaire'a. W ramach jakiegoś pseudorewizjonizmu historycznego odziera się te opowieści się z wielowiekowej, narastającej przez pokolenia uniwersalnej mądrości, by zaspokoić pragnienie pseudotajemnicy odbiorców czasów materializmu konsumpcyjnego. I nagle okazuje się, że Artur to przystojny Clive Owen, uczeń Pelagiusza i w związku z tym wierzący w człowieka i jego prawo do wolności. Prawo do wolności, które nie polega na tym, że reaguje agresją, gdy Rzymianin chce z niego zrobić niewolnika, ale wolności sankcjonowanej teologicznie, wolności danej człowiekowi od Boga, jedynego oczywiście.
A Graal to oczywiście biedna Maria Magdalena, której szczątki odbyły karkołomną podróż przez całą Europę. Gdyby to rzeczywiście miało jakieś istotne znaczenie. Tak jakby było to bardziej fascynujące i brzemienne w skutki niż 2000 lat oddziaływania tekstów czterech panów, którzy zetknęli się w jakiś sposób ze zjawiskiem pt. Jezus... Choć oczywiście to niezwykłe podniecenie rodzące się na wieść o tym , że być może gdzieś wśród nas żyje jakiś jego potomek, także jest interesujące. Ciekawe, co ludzie by zrobili, gdyby rzeczywiście kogoś takiego znaleźli? Zrobiliby go papieżem? I co, miałby większy posłuch wśród ludów chrześcijańskich niż papież obecny? Może, przez jeden sezon... a stwierdzenie faktu, że Chrystus jednak był bardziej człowiekiem, niż chcielibyśmy to przyznać, szybko by przestało mieć rangę sensacji. Teolodzy, dzięki swej wyrafinowanej inteligencji, także by sobie z tym faktem szybko poradzili.
A gdyby się okazało, jak niektórzy sugerują, że tym potomkiem jest kobieta? To miałaby szansę, by zostać jakimś protestanckim biskupem (przeciwko któremu występuje oczywiście papież i znowu mamy niezły teologiczny ubaw), ale bardziej prawdopodobne, że w końcu mielibyśmy do czynienia z pierwszą Panią Prezydent dzisiejszego Cesarstwa, na którego obywateli tego rodzaju opowieści działają przecież niczym narkotyk.
A Artur? I poszukiwanie tzw. prawdy historycznej o nim?
Nie miałbym nic przeciwko temu, by zobaczyć film (albo przeczytać w miarę przystępnie napisaną książkę historyczną na ten temat... choć dzisiaj można sobie przybliżyć jego postać posiłkując się internetem i wyobraźnią - tzn. postać tego lub tych, którzy być może byli źródłem legendy), w którym zobaczyłbym w akcji plemię ponurych (dlaczego tak mi się wyobraziło?), rosłych mężczyzn (z twarzy - jeśli byśmy coś na niej dostrzegli spod brudu i niebieskiego barwnika - przypominających współczesnych Panów z grubymi łańcuchami na grubych szyjach) i równie rosłych (a więc pewnie i niepięknych... choć Jagienka - a właściwie Zbyszko - z "Krzyżaków" mógłby zaprzeczyć tej mojej uwadze) kobiet (bo także aktywnie brały udział w walce niczym Keira Knightley - niestety wiotka i delikatna), którzy po zażyciu jakichś specyficznych środków odurzających przyrządzonych przez piktyjskiego specjalistę (niech to będzie Merlin), wyzwalają w sobie pokłady zwierzęcej energii i niczym stado wściekłych wilków rzucają się na kulturalnych Rzymian bądź (co bardziej prawdopodobne) równie dzikich Sasów i walczą niekoniecznie zgodnie ze sztuką rycerską, nierzadko wykorzystując do walki zęby wprawione w rozszarpywaniu żywego mięsa. Przesadzam? Pozwolę sobie na cytat, żeby nie było na mnie: "Transformacja wojownika w dzikie zwierzę i asymilacja odpowiednich zachowań mogła być dodatkowo wzbudzona rytualnym kanibalizmem lub tez użyciem środka odurzającego, który wywoływał szał [...] typowy dla ekstazy wojennej praktykowanej przez skandynawskich wojowników; czyniło to ich niepokonanymi i nieczułymi na rany i ból". [P. Sadowski, Hamlet mityczny, Kraków 1991, s.116].
Nie mam nic przeciwko temu, żeby fabuła była tak ukształtowana, by dostrzec tam jakieś (ale tylko jakieś) podobieństwa do którejś znanej nam wersji legendy. Tylko ślad - by pozostawić wiekom kształtowanie tego, co uniwersalne, wspólne nam wszystkim. Dać szansę na pojawienie się Graala, który może stać się święty, gdy znajdziemy w sobie odwagę na jego poszukiwanie.
Bo przecież istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz