poniedziałek, 20 lipca 2009

Niewinność ludzi króla a błysk geniuszu

Kolejny dzień szczelnie owinięty w cudze narracje.

Dziwny świat wyłania się z tych kolejnych odsłon. Okrutny na pewno... a gdy pojawia się nadzieja, to jakoś trudno nam w nią uwierzyć.
Człowiek osiągnąć szczęście może (?) tylko pod warunkiem, że podda się zdyscyplinowaniu. Bezgranicznie zaufa swym przewodnikom, których szczęście zresztą wcale nie jest tak oczywiste. Uzna, iż są granice, których nie warto przekraczać, bo kończy się to śmiercią, wykluczeniem lub dozgonnym zniewoleniem. To wszystko obecne jest w filmie "Niewinność"Lucile Hadzihalilovic.
Utopijna wiara, że poddanie się cyklom biologicznym jest gwarantem zadowolenia.
ale to film był taki...metaforyczny bardzo... więc chyba nie ma się co czepiać....
Następny film (All The King's Men) był już zdecydowanie mniej metaforyczny. Okrutna opowieść o cynizmie tego świata. Kolejna okrutna opowieść o cynizmie tego świata. Oczywiście świata całkowicie uzależnionego od polityki.
Ale też opowieść o służeniu człowiekowi, który już dawno pożegnał się ze swoimi ideałami, ale ciągle jeszcze przy okazji swej politycznej kariery może zrobić coś dobrego.
Jack Burden (Judy Law) w końcówce nawet sam złapał się na swój haczyk - i to akurat w tym 100% realistycznym filmie może mieć znaczenie metaforyczne. Niczym w "Królu Edypie" prawie okazuje się, że złem, którego szukamy (nie z poczucia sprawiedliwości broń boże, ale w trakcie penetracji brudów mogących kogoś skompromitować - jakie to polskie i aktualne i choć mamy świadomość uniwersalności czy wręcz typowości tego problemu, ciągle z przejęciem przyglądamy się obnażaniu perfidnej gry współczesnych polityków) jesteśmy my sami...
Od polityków jeszcze bardziej cyniczni i perfidni są właściciele wielkich korporacji. Z których usług oczywiście na co dzień korzystamy. "Błysk geniuszu" rewelacyjnym filmem nie jest. Ale kilka pytań warto sobie postawić.
Czy postępowanie bohatera było moralnie uzasadnione i słuszne przede wszystkim? Poświęcił wszystko (wraz z liczną i to kochającą rodziną), by walczyć o swoje prawa do wynalazku a tak naprawdę o prawdę... Na końcu rodzina walczy z nim ramię w ramię (poza rozsądną żoną), ale przecież tak nie musiało być. Mogło być (i jest to nawet bardziej prawdopodobna wersja) dokładnie odwrotnie...
Gdzie jest granica między walką o prawdę a chorą ambicją?
I czy bohater rzeczywiście nie jest dupkiem nie przyjmując miliona dolarów (fakt - później dostał więcej, ale takie zakończenie było wielce wątpliwe i nie o to walczył) - dla dobra rodziny...
Podziwu godna obojętność na materialne pokusy tego świata i pewnie na prezentowany przeze mnie niecocynizm liczą wielkie korporacje kradnąc bezceremonialnie cudze pomysły.

I tak szczelnie owinięty w cudze historie położyłem się spać szczęśliwy, że nie muszę przeżywać kobiecych rozterek wieku dojrzewania, mogę głosić obojętność wobec cynizmu polityków starając się trzymać od nich jak najdalej i wolny od nieszczęść wynalazców... bo po prostu nim nie jestem. A jeżeli któreś z napisanych tu zdań za rok znajdę w jakieś poczytnej powieści to pewnie z przekąsem się uśmiechnę i pójdę na piwo. Na pewno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz