sobota, 18 lipca 2009

Wrogowie publiczni

Cenię Michaela Manna za "Gorączkę". Mam ogromny sentyment do "Ostatniego Mohikanina". Musiałby więc zrobić bardzo zły film, żebym zaczął go krytykować.
Nie mówiąc o Johnnym Deppie.

Nie będę więc rozpisywał się na temat profesjonalizmu obu panów.

Zawsze mnie zastanawia, jak to jest, że można, oglądając tego rodzaju filmy, zapomnieć, że mamy do czynienia z bezwzględnym gangsterem i zaczynamy utożsamiać się z gościem, który bez skrupułów wpakowałby nam kulkę, gdybyśmy stanęli mu na drodze do... a raczej z banku. Oczywiście w tym filmie zrobiony jest na dobrego wujcia, który klientów banku nie okrada, ale jakoś nie wierzę... gdybym był bogaty (a bardzo bym chciał być), to pewnie szybko połakomiłby się na moją kasę. No i ta miłość...
Dlaczego agent FBI wydaje się o wiele mniej sympatyczny. Przecież można było obsadzić panów zupełnie odwrotnie (zresztą Christian Bale w "Mrocznym rycerzu" także budzi dużo mniej sympatii niż Ledger... a jest w tym wypadku akurat po dobrej stronie i chyba nie gra tak, by go nie akceptować; zastanawiające...). Ciekawe, co wtedy pozostałoby z legendy...
Bardzo lubimy robić z bandziorów buntowników przeciwko systemowi. Bardzo lubimy odnajdywać w nich figurę samotności egzystencjalnej.
Ale na co dzień wolelibyśmy, by organa ścigania czym prędzej tego rodzaju buntowników izolowały od reszty społeczeństwa. Nawet wynajmując do tego celu Brudnego Harrego - jak o tym trafnie pisze Chwin w "Dzienniku dla dorosłych". Ale o tym innym razem...

A tak w ogóle to film mi się bardzo podobał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz