poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Egzorcyzmy Szołajskiego

Chciałem w zasadzie o tym, że całkiem nieźle nam się żyje.
Oczywiście w porównaniu.
Bo jak się obejrzy kilka filmów, w których świat przedstawiony jest w nieco mniej atrakcyjnych barwach, to doceniać zaczynamy. Taki naiwny morał i jednocześnie zachęta do oglądania, by doceniać.
Ale mój  dzień w Zwierzyńcu chyba zdominowany został przez egzorcyzmy, czyli Konrada Szołajskiego i jego "Walkę z szatanem". Dokument i to polski, zrobiony przez człowieka wierzącego, ale jednocześnie będącego, jak sam o tym mówi, wątpiącym i sceptycznym Tomaszem. Oglądając ten film moje myślątka podążały jakby dwiema ścieżynami: jedna to fascynacja tematem, druga - przyglądanie się warsztatowi dokumentalisty. Bo też robota to niezwykła. Zrobić film, którym przecież ośmieszyć łatwo można a więc w jakimś sensie oszukać bohaterki, które przecież dobrowolnie. No właśnie - już samo namówienie trzech dziewczyn, ich rodzin, a jest także zgromadzenie zielonoświątkowców, od którego, jak twierdzi reżyser, kościół katolicki zaczerpnął swój rytuał związany z wypędzeniem demonów (no właśnie, nie mają one imion starotestamentowych jak w "Matce Joannie od Aniołów", lecz całkiem współczesne, ale z kolei przypominające bohaterów moralitetów średniowiecznych: np. demon agresji, lęku ale i aborcji...gdzie tam jakiś Behemot i inni o dziś już komiksowo brzmiących imionach) było nie lada wyczynem. Szołajski miał zgody biskupów (choć dziś, póki co, oficjalnie kościół się nie odniósł do filmu, a media na prawo od Rzeczpospolitej milczą), egzorcyści pozwolili mu kręcić w trakcie rytuału - mamy więc do czynienia z niezwykle przejmującym i przekonującym obrazem. Nie przekonującym do obecości szatana w ciele bohaterek (znowu, podobnie jak u Iwaszkiewicza, mamy do czynienia z kobietami między 18 a 30 rokiem życia [i taka jest zdecydowana statystyczna większość], które mają, jak na to wskazują psycholodzy, problemy wynikające z typowego freudowskiego konfliktu pomiędzy pragnieniami a normami narzucanymi przez społeczność, w której funkcjonują [jedną z bohaterek demon opuścił, gdy znalazła chłopaka - jak podkreśla reżyser, nic nie świadczy o tym, że istnieje tu związek przyczynowo skutkowy, lecz jedynie następstwo w czasie, ale...{no właśnie - to końcowe dopowiedzenie losów bohaterek wprowadza jakby ironiczny dystans do wcześniej opowiedzianej historii; bo do tego momentu mamy do czynienia z czynioną wręcz zgodnie z zasadami naukowymi, antropologiczną obserwacją}]), lecz do wiarygodności zaprezentowanych sytuacji. Specyficzne, że opętanie w znaczeniu teologicznym (bo, jak się okazuje, jest to też jednostka chorobowa) kwestionuje (a przynajmniej zdecydowaną ich większość) właśnie przedstawiciel kościoła. Natomiast niezależnie od tego zadziwia skala zjawiska. Wydaje się, że czasami ono się samo nakręca: matka jednej z bohaterek stwierdza, źe opętanie córki przyczyniło się do konsolidacji rodziny, że, paradoksalnie, wcześniej, jako rodzina, nie przeżyli tylu szczęśliwych chwil. Nie dziwi zatem, że właśnie ta bohaterka w chwili zakończenia kręcenia filmu wciąż była nawiedzana przez szatana. 
To, co widzimy na ekranie, przypomina nieco sceny z filmu Friedkina, lecz objawy opętania u dziewcząt mają zdecydowanie mniejszy wymiar. 
Szołajski potraktował uczestników projektu (takie modne określenie dziś - nie kręcimy filmu, ale realizujemy projekt; nie jadę na wycieczkę w Bieszczady, lecz realzuję projekt; można by powiedzieć, że ludzie nie chodzą do kościoła, by się pomodlić, tylko realizują projekt, Jezusowy zresztą; małżeństwo pewnie też jest projektem tylko) poważnie, nie odnosimy wrażenia, żeby ktokolwiek w tym filmie udawał czy grał. Dziewczyny mają autentyczny problem, ich rodziny podchodzą do niego poważnie a egzorcyści, zgodnie ze swoją wiarą, próbują im pomóc. Za egzorcyzmy się nie płaci, więc tym razem nie można księżom zarzucać interesowności w podtrzymywaniu zjawiska (choć oczywiście podtrzymywanie wiary w diabła jak najbardziej służy interesom kościoła). Pytanie tylko, czy pomoc psychologa, dobrego psychologa oczywiście, nie byłaby skuteczniejsza. Egzorcyści twierdzą, że zgłaszają się do nich osoby, którym psycholodzy nie pomogli i całkowicie im wierzę, bo sam jestem sceptycznie nastawiony do umiejętności speców od psyche (i psychologów i psychiatrów). Dlatego zaznaczyłem, że chodzi mi o dobrego fachowca, a nie o specjalistę, którego wiedza sprowadza się do tego, że człowiek powinien uwierzyć w siebie, zaakceptować i nie dać sobie wmówić poczucia winy. Egzorcyzmy są jak narkotyk: pomagają, czynią człowieka na chwilę wolnym i może szczęśliwszym, lecz gdy przychodzi trudna chwila, słabość jakaś, przekonani, że to diabeł dobija się do bram naszych, znowu potrzebujemy księdza.

To też w sumie było o tym, jak zupełnie nieźle nam się żyje. Bo opętani nie jesteśmy. A może jesteśmy, a mój sceptycyzm jest tego najlepszym dowodem. Demon, który we mnie siedzi, jest na maxa uradowany, że nie wierzę w jego istnienie. I nie będę wił się na podłodze wykazując sie nadludzką siłą, bo nie będę go z siebie wyganiał. 
Ale tak to można wszystko udowodnić, np. Terlikowskiemu czy Rydzykowi, że są opętani (o czym zresztą już wczoraj w "Jezusie z Montrealu", a więc nie jest to taka myśl tylko moja), bo nigdy by tego nie przyjęli do wiadomości. A o to przecież, także według tych dwóch panów, chodzi szatanowi.
To przewrotna logika dogmatystów. Sami jesteśmy odpowiedzialni za swój los, nawet gdy jesteśmy przekonani, że jakiś Obcy wlazł w nasze trzewia.

Jest dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz