czwartek, 11 sierpnia 2016

Przeciw regułom

Można by uwierzyć w ludzi, gdyby tak swoje postrzeganie rzeczywistości oprzeć na takich filmach jak "Idol z ulicy" (Hany Abu-Assad z Palestyny).
Można by uwierzyć, że warto dążyć do realizacji marzeń.
ale gdy film, nawet na faktach oparty, zbyt przypomina dobrze skrojoną opowieść hollywoodzką, przestaje być wiarygodny i o tym chyba powinni pamiętać ci twórcy, którzy szczególną wagę przywiązują do trzymania się różnorakich zasad, na przykład związanych z konstrukcją scenariusza
dla pewnej części odbiorców, i ja do nich należę, budowa dzieła tak jak pan bóg przykazał, czyli podręcznik lub kurs, szkodzi mu, nawet jeśli jakaś tam, może i nawet większość, widzów reaguje emocjonalnie zgodnie z oczekiwaniami twórców
podczas oglądania takiego filmu nigdy nie zapomnimy, że to film tylko i myślę, że ci nawet, którzy szczerze się wzruszają itd, także z tyłu  czachy mają tę pamięć, że to kino tylko (czy tylko?)
Jednak jedno przyznać muszę: zrobić film, który tradycyjnymi środkami podtrzymuje uwagę widza, który doskonale wie, ponieważ opowieść na faktach, że dobrze się skończy, jest to jednak niezła umiejętność. Mimo wszystko. A szczególnie ta końcówka zasługuje na zdziwienie, te tłumy czekające w napięciu na wynik...
No dobra, które to momenty mnie tak zraziły, że ja aż tak... oprócz oczywiście wspomnianego zakończenia.
Zaczyna się bardzo radośnie, dzieciaki świetnie sobie radzą i klasycznie wyliczonym momencie umiera ukochana siostra głównego bohatera i zaczynają się schody. Teraz to już może być tylko lepiej. Ale tych przeszkód, które bohater pokonać musi, to nie ma  tak wiele...nawet jeżeli, tak jak na przykład opuszczenie Strefy Gazy, wydaje się być nie do przezwyciężenia. 
Pierwsza stacja w podróży bohatera, to wyrwanie z marazmu, wybicie z kolein, księżniczka (tu w sensie dosłownym niemal), która zmobilizuje.
Główna przeszkoda, gdy już decyzja podjęta, to przekroczenie granicy. I tu szereg szczęśliwych zbiegów zbiega: bardzo były przyjaciel specjalnie wziął służbę, by dla dobra byłego kumpla, nie wypuścić go, bo, i zdaje się on bardzo religijnie do swej postawy przekonany, jego argumenty pobrzmiewają fundamentalizmem, on śpiewając grzeszy i jeszcze dodatkowo w tej komercyjnej telewizji, dzięki której bogaci jeszcze bogatsi a biedni jeszcze biedniejsi i on tak zdeterminowany w decydującej chwili (bo oczywiście sytuacja no ostrzu noża i niby denerwujemy się losem bohatera) jednak na rozpaczliwe błaganie Assafa ustępuje... ulga? bardziej chyba jednak rozczarowanie... (wiem, ja po prostu nie wierzę w człowieka, a już szczególnie niechętnie nastawiony jestem do tych, którzy w imię różnych idei chcą koniecznie na siłę mnie uszczęśliwić, a ten jego przyjaciel to dokładnie taki - ja w ich dobre serce nie wierzę za grosz).
No i w tym Egipcie się pojawił, ale bez biletu. Znalazł jakiś przez kogoś zgubiony, przywłaszczył, chwila refleksji i jednak oddał - taki uczciwy, źyciową szansę odrzucił (w tym momencie to już miałem skojarzeniem "Legendą o św. Aleksym"). Udało mu się wymanewrować ochronę, ale wciąż nie ma wejściówki. I co - jego krajan usłyszał, jak świetnie śpiewa w łazience (a on tak z rozpaczy, bo tak na co dzień, to strasznie trzeba było go namawiać, by w takich sytuacjach zaśpiewał, ale tym razem to on tak sam z siebie, jakby nigdy nic, jakby wiedział, że ktoś go usłyszy o z dobroci serca pozwoli, by go jurorzy posłuchali) i odsał mu swą wejściówkę, bo on tylko chciał zobaczyć, jak to jest a i tak nie ma szans, więc on chętnie swój bilet odda - ten świat, to jednak cudny jest... dalej to już po sznureczku.
Tuż przed finałem jeszcze musi się jakiś próg w tej wędrówce bohatera pojawić, więc on się załamuje, mdleje, organizm mu wysiada, bo czuje tę odpowiedzialność, która na nim... i w tym momencie dłoń do niego wyciąga ta jego najważniejsza księżniczka ale i taka mała odmiana mentora, bo ona mądrzejsza i bardziej zdeterminowana, czyli zmarła siostra. 
Oparty na faktach, ale niektóre rzeczy, jak informują nas twórcy, fabularyzowane, co oczywiste przecież, boć to przecie nie dokument. No i teraz problem: a jeżeli to, co mnie razi, wydarzyło się naprawdę? No to facet miał szczęście, ale filmu to nie ratuje.
A coś pozytywnego? Obrazy życia w zrujnowanej Strefie Gazy; świat, którego istnienie wypieramy z głowy; ten płot, który przypomina nam, a powinien wciąż przypominać, bo niektórzy to tak jakby zapominają, że ten porządek, w którym żyjemy my wcale nie jest taki oczywisty i trzeba o niego walczyć, więc płot ten przypomina świat, w którym granice i których przekroczenie nie takie proste, a wręcz decyduje o losie człowieka. Tylko, że te panoramy ruin na mnie by bardziej działały, gdyby w ciszy, a nie jako tło do tego melodramatycznego śpiewu Assafa.
Kończy się w momencie osiągnięcia przewidywanego sukcesu i nie ma domknięcia wątków. I dobrze - bo chyba mnie nie interesowało, czy on z tą księżniczką później...ani co czuł ten, który nie chciał go wcześniej zasponsorować za prawo do wszystkich jego nagrań.
Oj, chyba zbyt upierdliwy jestem. Trzeba przecież ludziom dawać nadzieję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz