środa, 10 sierpnia 2016

Nieźle nam się żyje

No właśnie, całkiem nieźle nam się żyje.
Gdy ogląda się współczesne filmy, głównie dokumentalne, to uświadamiamy sobie, że demony współczesne mają przede wszystkim wymiar społeczny. I niby o nich wszystkich doskonale wiemy, ale dopóki nie dotkną nas bezpośrednio, to wolimy prawie ich nie widzieć. 
Trzy filmy, trzy problemy.
Ten pierwszy to już znany bardzo i nagradzany - "Fuocoammare. Ogień na morzu" (r. Gianfranco Rosi); i mniej znane - "Sonita" (R. G. Maghami) oraz "Fukushima moja miłość" (D. Dörrie).
W obrazie Rosiego to moglibyśmy się utożsamiać z mieszkańcami Lampedusy...bo choć, gdy oglądamy wiadomości o napływie uchodźców, to wydawać nam się może, że mieszkańcy takiej Lampedusy, to jakiś koszmar przeżywają, lecz nie - Rosi pokazuje zwyczajnych mieszkańców tak, że aż się nudno robić zaczyna. To, co dzieje się wokół nich, morski przede wszystkim koszmar, tak jakby nie miał na ich życie żadnego wpływu. A oni przecież w centrum. Więc co się dziwić nam, którzy mamy poczucie, że to gdzieś tam, daleko, nie dotyczy nas, niech inni...bo przecież oni winni, bo kolonializm, a my czyste sumienia mamy, niczym po wyjściu z gabinetu jakiegoś terapeuty. Oprócz zbiorowości, bliżej przedstawiony jest jeden bohater, młody Włoch, tubylec i to jego codzienności, zwyczajnej jak to chyba z 40 lat temu u nas bywało, bo on sobie niczym wolny ptak przemierza wyspę we wszystkich kierunkach doskonaląc swoje umiejętności strzelania z procy... kto dziś procę pamięta? ja tak, ale dzisiejsi trzynastolatkowie na basen są wożeni i prędzej z rakietą do tenisa ich spotkamy, niż z procą. Czy są dzięki temu mniej agresywni i zdrowsi? Nie wiem... ale to dygresja tylko taka, na marginesie, bo dzieciństwo mi się przypomniało i jednocześnie uświadomienie, że w przeróżnych miejscach jest tak jak za czasów mego dzieciństwa... taka jest ta zwyczajność młodego chłopca na Lampedusie. Ten lepszy świat, do którego ci uchodźcy.
 I z tym młodym chłopakiem to dwie takie metafory ja sobie dostrzegłem w filmie (nie wiem, czy ja tylko tak sam, czy one celowo). On kłopoty ze wzrokiem ma i lekarz mu każe przysłaniać to tlepsze oko, by to słabsze sie nie leniło, by popracowało, zaczęło widzieć. Czyli tak, jakby, gdy do tych wróbli z tej procy a także, gdy mierzy z dłoni udającej karabin w głąb morza i ostrzeliwuje horyzont, tylko jedną stronę świata widział, jeden aspekt świata, jakby ślepy był na jedno oko, jak większość z nas. Więc on z tym przysłoniętymi okiem nagle okazuje się, że nie może z procy trafić jakoś i jest taka scena w nocy, gdy on z latarką polować na te ptaszyna chadzał, gdy on staje przy gałęzi, na której jedna z nich i chyba po raz pierwszy ją widzi, bo z bliska. Bo to tak trochę pewnie jest z nami. Choć w filmie nie poznajemy za bardzo tej drugiej strony, widzimy ich tragedię i śmierć, lecz ich los nie został zindywidualizowany. Działał kontrast - pomiędzy tą normalnością i tym, co działo się na morzu. Czy oglądanie scen z ewakuacji z łodzi ludzi spod pokładu na granicy życia i śmierci, układanie ich bezwładnych ciał na barce ratunkowej przypominające koszmarne zdjęcia z gett i obozów coś może zmienić w widzu? Jakoś sceptyczny jestem...chyba tylko poczucie, że w całkiem niezłym miejscu na ziemi żeśmy się urodzili.
To samo dotyczy sytuacji kobiet w Afganistanie, o czy jest "Sonita". Dokument, który poza ważnym problemem mówi nam także coś o samym sposobie robienia takich filmów. Zresztą ja miałem jeszcze podczas jego oglądania jedno istotne pytanie: w jakim stopniu mamy w nim do czynienia z inscenizowaniem (z którym zawsze przecież jakoś mamy do czynienia). Czyżby historia nam opowiedziana, wraz z niezwykłym zakończeniem, ot tak się wydarzyła podczas kręcenia filmu. Czyli co? reżyserka gdzieś tam w Iranie natrafiła na przebywającą tam młodą rapującą Afgankę i, ponieważ już zaczęto o niej mówić, zaczęła robić o niej film? ale przecież to w filmie jest ten moment, gdy jej teledysk robi furorę? czyli sceny odtwarzające początki są inscenizowane? od którego momentu mamy do czynienia z rejestracją życia na żywo? czy jest w ogóle taki moment? 
Druga rzecz to obecność reżyserki w filmie. Nie dość, że nikt nie udaje nieobecności kamery, to, co jest zresztą w nim dyskutowane, reżyserka ingeruje, i to bardzo znacząco (zresztą dobrze, że ingeruje, ale...), w życie Sonity. I teraz dochodzimy, w końcu, do zasadniczego problemu przedstawionego w filmie: Sonita jest w Iranie nielegalnie, przyjeżdża do niej matka, ponieważ właśnie postanowiono w rodzinie, źe ma wyjść za mąż, zyskają dzięki temu 9000 dolarów, które są potrzebne, by jej brat z kolei mógł zapłacić za swą żonę, a pieniędzy w rodzinie brak. Sonita ma 16 lat; to i tak dużo, bo wydawane za mąż, czyli sprzedawane, są już 9 latki i bywa, że za 60 latków. Wiek ma oczywiście znaczenie, lecz przecież nie jest problemem podstawowym. Czyli znowu problem taki sam jak w "W pustynnej burzy" i "Mustangu", tyle że tu mamy do czynienia już z oficjalnym, czy jak to się ładnie argumentuje - w zgodzie z tradycją (tu się kłaniam nisko wszystkim konserwatystom) - handlem żywym towarem (przy okazji dowiedziałem się, że w tym konserwatywnym Iranie to dziewczyna musi wyrazić zgodę, mimo że męża szuka jej rodzina). I tu ma miejsce pierwsza ingerencja reżyserki w życie bohaterki, bo płaci matce, aby rodzina jeszcze z pół roku wstrzymała się z małżeństwem. Sonita nagrywa rapowy teledysk, w którym protestuje przeciwko takiemu traktowaniu kobiet w jej ojczyźnie. A reżyserka, już slracając to moje streszczenie, doprowadza do tego, że dziewczyna dostaje stypendium w szkole muzycznej w USA... 
No więc, jakie są granice ingerencji twórców filmów dokumentalnych w życie? Czy są tylko zdystansowanymi antropologami? czy też, gdy dzieje się źle, mają prawo, a może i obowiązek ingerencji? Cóż, moim skromnym zdaniem, życie jest ważniejsze od sztuki - więcej: jeśli dzięki sztuce można, to cudnie przecież. Nie mówiąc, że i tak powstał interesujący film.
A trzeci film? 
Fukushima to: powódź, tsunami i katastrofa nuklearna... 
I tak się rozpisałem, więc już nie rozwinę, ale chyba udowodniłem, że całkiem nieźle nam się żyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz