piątek, 12 sierpnia 2016

Wkurw Wojcieszka



Pewnie się mylę (topos skromności), ale taki film to chyba nie jest trudno zrobić ("to zrób, a nie wybrzydzaj" - pewnie ktoś powie... no i nie będę potrafił sensownie zripostować), a scenariusz wydawałoby się, że też jakoś tak prosto. Tak nam się czasem wydaje, że jeżeli bohaterowie mówią ot tak zwyczajnie, to każdy potrafi... Złudzenie to jest, tym bardziej, że pozostaje jeszcze dramaturgia. No, ale ona też prawie jak wytrych; bo to przecież standard, by zgromadzić grupkę postaci pod jakimś pretekstem na zamkniętej przestrzeni, podlać ich alkoholem i pokazać, co leży pod w miarę przyzwoitą fasadą. W miarę - bo rysy pojawiają się od początku. Ukrainka, czyli ciało obce w tym towarzystwie (też zresztą klasyk, jeśli chodzi o stworzenie sytuacji konfliktogennej), samym swym pojawieniem naruszyła spokój spotkania po latach (kolejny klasyk). 
Ten mój wstęp wcale nie służy krytyce wbrew pozorom, bo ja paradoksalnie uważam, że ten film jest potrzebny. Dziwię się tylko, że skoro tak łatwo można, to dlaczego tylko ten jeden. Przecież nasza rzeczywistość aż prosi się o to, by o niej opowiadać. Po cieplej wodzie w kranie nastąpiły czasy zwane ciekawymi; czasy przeklinane przez wielu, rodzące pytania o źrodła, szokujące także, bo obnażające oblicze społeczeństwa nas otaczającego. Czasy, które powinny być rajem dla artystów. 
A nie są. Asekurują się. Wojcieszek, a zaznaczam, że nie jestem jakimś szczególnym admiratorem jego twórczości, zrobił jako pierwszy, i ciągle mam nadzieję, że pojawią się następcy, film bezpośrednio notujący to, co wokół nas się dzieje, co zadziwia, szokuje i przeraża (przynajmniej mnie, bo to, że niektórych dobra zmiana zachwyca, to wiem i też mnie to przeraża).
Wojcieszek rysuje ostrą krechą, nie bawi sie w niuanse, jedzie po bandzie. W sposób mniej lub bardziej widoczny. Bo to, że bohaterowie mają 24 lata (i to pewnie tylko ze względu na Różewicza, bo oni powinni być nieco starsi, już coś tam niektórzy na swym koncie mają przecież) i że kojarzy się to Różewicza "Ocalonym" niekoniecznie musi każdy wiedzieć, a już przedstawiciele tego pokolenia tego już na pewno nie wiedzą (ale są specjalistami w rozpoznawaniu dźwięków charakterystycznych dla różnych aplikacji) i trochę o tym jest ten film przecież. To nawiązanie znaczące jest bardzo, bo przecież wiersz mówi o wyjałowieniu z wartości spowodowanym koszmarnym doświadczeniem wojny. Jaka to wojna spowodowała, że to pokolenie urodzone w wolnej Polsce (znowu Różewicz - takie nowe pokolenie Kolumbów), żyje w pustce etycznej, mości się w niej, wręcz jest dumne z tego? A jedna z bohaterek zadeklarowała się politycznie (nieliczne były te bezpośrednie i konkretne odniesienia partyjne) jako wyborczymi platformiana. Pozostali przy urnie chyba innych wyborów dokonywali bo twierdzą co rusz, że "wypierdolili prezydenta, wypierdolili rząd, a jak trzeba będzie to wypierdolą świat".
Cytowany jest też Broniewski i protest przeciwko wygłaszaniu "Balla i romansów" jest chyba jedynym akcentem antysemickim. Aż dziwne, bo w tym potoku bluzgów przeciwko Innym, które padają z ekranu, jakoś dziwny był ten brak, tak częstych przecież na różnych forach, przypisywania przeciwnikom korzeni wyróżniających założyciela chrześcijaństwa. 
Kluczowym słowem, które co rusz wykrzykiwane jest z ekranu, to "Polska". Aż cisną się na usta, w formie pouczenia, oczywiście beznadziejnego, słowa wyrażające moim zdaniem rzeczywisty patriotyzm: "rzadko na moich wargach". Ale znajdą się przecież i tacy, którzy właśnie w tym wykrzyczanym, podszytym lękiem przeciwko wszelkiej Inności, patriotyzmie dostrzegą nie pustkę, ale właśnie źródło istotne kręgosłupa moralnego. Więcej - mogą wręcz, oglądając film, stwierdzić, że ci bohaterowie są 'zajebiści' i w ten sposób ugruntować w sobie przekonanie, że "są najlepszym pokoleniem". Jakoś chyba nie chce mi się szukać argumentów, by przekonać ludzi, głoszących ideę 'polskiej czystej krwi', bo przecież oni daliby się za tę ideę ukrzyżować przed pałacem prezydenckim.
Najbardziej przerażające jest to, że bohaterowie nie reprezentują środowiska kiboli, choć najbardziej nacjonalistycznie nastrojony to z Białej Podlaskiej, co nie jest przecież bez znaczenia, szczególnie po ostatnim kościelnym namaszczeniu w Białymstoku zwolenników ideologii Hitlera. Jest to w miarę przeciętna młodzież, więc jest się czego bać. 
Mamy więc parę, która w zasadzie od początku nie skrywa swych uprzedzeń, tyle że na trzeźwo starają się być grzeczni - tak im się przynajmniej wydaje, bo w rzeczywistości trudno byłoby ich (a przede wszystkim jego) zachowanie nazwać przyzwoitym. Druga para to właśnie bliżej bezideowej postawy inteligencji, która ewidentnie jest beneficjentem przemian i głosuje na PO, choć mąż dość szybko po pewnej dawce alkoholu wpada w sidła demagogii nacjonalistycznej swego kumpla z ławy szkolnej. Jedyną przeciwwagą światopoglądową jest para lesbijek, ale ich siła przebicia jest żadna. Takie zestawienie bohaterów pozostawia wrażenie, że jedynie Inność powodująca, że o swoje prawa trzeba walczyć, może motywować do jakiegoś tam oporu. Nieskutecznego, bo w pewnym momencie, gdy słyszy się slogany i bzdury wygłaszane przez nacjonalistów, to ręce opadają i trudno cokolwiek powiedzieć. Niestety, bo w tym momencie mają poczucie, że są górą i rosną w siłę. Co właśnie się dzieje. 
A w środku tego towarzystwa piękna i inteligentna Ukrainka robiąca w Polsce karierę. Jej obecność wyzwala wszelkie uprzedzenia, frustracje, wrogość i lęki, którymi podszyte jest nie tylko to pokolenie. Portret który powinien gorszyć, ale z którym, jak już wyżej, niektórzy z dumą, a nie jak by chciał reżyser ze wstydem, się utożsamią.

A notka ta dotyczyła ostatniego filmu Wojcieszka "Knives Out".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz