niedziela, 7 sierpnia 2016

Jezus z Hawany

Dwa spotkania z Jezusem
a właściwie trzy
oczywiście filmowe, bo jakżeby inaczej
"Jezus z Montrealu", "Viva", "Syn Józefa"
W każdym z tych filmów nawiązania do Ewangelii mają inny charakter i niekoniecznie są bezpośrednie. Za każdym razem też pojawia się pytanie, na ile to tylko narracyjna zabawa, a na ile ta, chyba najbardziej znana w naszym kręgu kulturowym opowieść, może coś istotnego powiedzieć o świecie współczesnym (ale jeżeli tylko zabawa, to przecież nie jest źle, byle tylko rzeczywiście pełnił film w sposób autentyczny tę funkcję ludyczną, co wysoce subiektywne jest, jak wiemy).
A ja krótko o "Vivie" (r. Paddy Breathnach) chciałem w zasadzie tylko. A w tym filmie nawiązanie tylko imienne jest. Bo bohaterowie tylko takie imiona dziwne mają.
Jesus i Angel
syn i ojciec
i tyle niby (!) skojarzeń religijnych
Swoją drogą to zawsze nieco zdziwiony jestem, że w hiszpańskim kręgu kulturowym imię Jezus jest powszechnie stosowane; u nas to niemożliwe jest przecież. No ale skoro na Kubie, a w Hawanie akcja się rozgrywa filmu, to nic wyjątkowego, to może i moje skojarzenia ewangeliczne na wyrost są. Może. Zresztą do mówienia o tym filmie niekoniecznie te skojarzenia są niezbędne, choć jakieś drugie dno gdzieś tam objawiać mogą.
Jesus jest gejem zafascynowanym środowiskiem drag queen...to już pachnie bluźnierstwem...a może tylko Almodavarem.
Hawana, środowisko drag queen, Jezus .... to powinna być mieszanka wybuchowa i wręcz się na to zapowiada - zaczyna się konfliktem, który wydaje się nie do rozwiązania, bo każde z przychodzących do głowy rozwiązań już z założenia nieprawdopodobnym  jest i sentymentalnym, a kończy się jednak autentycznym (oki, w moim wypadku) wzruszeniem. Bo jak tu wyobrazić sobie możliwe zrozumienie pomiędzy ojcem - byłym bokserem, macho, mordercą, który właśnie z więzienia wyszedł- a synem - gejem, delikatnym i wrażliwym, pragnącym śpiewać w klubie gejowskim jako drag queen?
Kolejne punkty węzłowe są tak konsekwentnie nanizane na sznur narracji, że aż chce się je przytoczyć, by nie umknęła z pamięci ta struktura czyniąca z niemożliwego coś prawdopodobnego.
Niezwykłe zdjęcia Hawany, obdrapane, sypiące się, zniszczone budynki w deszczu, zapuszczone mieszkanie osieroconego Jesusa, który ma problemy ze zdobyciem środków do życia i z przejęciem przygląda się występom drag queen w klubie, gdzie czuje się u siebie, akceptowany, jest sobą i lubiany też, co, choć w filmie jakoś drastycznie jego sytuacja geja nie jest uwypuklania, potrzebne mu bardzo, bo nie dość, że inny, to jeszcze na Kubie. I gdy pierwsze kroki na tej scenie, jeszcze jakoś nieudolnie, co fajnym bardzo elementem filmu, bo nieczęsto przecież to środowisko od środka możemy, pojawia się ojciec, który już podczas tego pierwszego spotkania nie pozostawia wątpliwości, jakiego syna nie chce mieć a jakiego by pragnął. I bardzo nie lubimy tego ojca, bo taki uzurpator, który pojawił się po latach i wymaga, a oprócz tego nic poza zamiłowaniem do rumu. No i super konfrontacja, gdy Mama, szef(owa) klubu się pojawia i do rozmowy pomiędzy nią a ojcem dochodzi, gdy Jesus w środku pomiędzy nimi i ma wybrać, bo ona daje mu szansę, by mieszkał u niej i w ogóle a on postanawia zostać z ojcem. Niezwykłe. Bo ten ojciec przecież nic, kompletnie nic dla niego...i ten młody, niczym Sonia, poświęca się dla ojca... Ojca (?!)
Czy Angelo, który przychodzi zobaczyć występ syna, jest wiarygodny?
scena to wzruszająca niewątpliwie i bardzo by się chciało, by możliwa była
i ta zbliżająca się jego śmierć, motywująca ojca do zaakceptowania syna, uwiarygadnia
determinacja syna także, bo przecież wcześniej udowodnił, że jest w stanie bardzo dużo
A przesłanie z ewangelią związane czy jest?
Jezus wśród wykluczonych i to wykluczonych także przez oficjalny kościół, to na pewno bliższe przesłaniu Ewangelii niż postawy katolickich faryzeuszy. Anioł, którego przybycie było chyba niezbędne dla samookreślenia się, na zasadzie negacji, przeciwko ojcu, reprezentującemu świat męski utożsamiany z siłą, macho...świat nieakceptujący inności, rzeczywistość bokserskiego konfliktu.
Miało być o trzech, mogło być o czterech (bo jeszcze w krótkim "400 toreb" bohaterem poszukiwanym przez matkę Magdalenę był Jesus, ale w tym wypadku to chyba rzeczywiście jest przypadkowa zbieżność imion), a jest o jednym.
Choć o "Jezusie z Montrealu" warto by było, tym bardziej, że tam interes pozostawiony przez Jezusa przejmuje prężny prawnik- biznesmen, który wcześniej kusił zaprzedaniem się komercji głównego bohatera i taka szatańska kwalifikacja biznesu zwanego kościołem katolickim, jak wiadomo, jakoś współbrzmi z mymi poglądami.
To tyle przy niedzieli...

Viva, reż. P. Breathnach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz