x
Przypominając sobie miesiąc temu Dom
lalki Ibsena wybiegałem wyobraźnią ku teraźniejszości szukając w niej
odniesień czy też analogii do sytuacji Nory. Zastanawiałem się, co dramat,
napisany 1879 roku, ma do zaoferowania współczesnym widzom. No i zakończyłem
wpis sugerując, że bohaterka dramatu pewnie gdzieś tam pośród manifestujących
kobiet podczas ich strajku…
Radosław Rychcik (Nora Teatr Wybrzeże) przyjął inną
perspektywę. Umieszczenie akcji gdzieś w początkach lat 60. w Ameryce wyraźnie
wskazuje, że bohaterka dramatu jest jeszcze długo długo przed buntem manifestującym
się na ulicach (moja wiedza na temat
ruchów feministycznych ostatnio sporo zawdzięcza serialowi Mrs. America z Cate Blanchet) . Opuszcza wprawdzie rodzinę, by
zobaczyć, kim naprawdę jest i na co ją stać, ale jeśli się uwzględni to, jak
jej życie wyglądało do tego momentu, wcale nie ma się pewności, że sukces w
znaczeniu feministycznym będzie jej udziałem. Nie wiem, czy o to chodziło
reżyserowi, ale wycinając kilka znaczących kwestii z ostatnich wypowiedzi Nory,
osłabia on przekonanie, że Nora należy do tych kobiet, których determinacja i
konsekwencja doprowadziła do zmian (jedna z recenzentek wskazuje, że
umieszczenie akcji spektaklu na początku lat 60. wiąże się z wydaną w 1963 książką
Betty Friedan Mistyka kobiecości,
która zapoczątkowała drugą falę feminizmu; to, że w Polsce książka wyszła
dopiero w roku 2012 jest znaczące), które w Ameryce wciąż są dalekie od ideału;
a w Polsce to tak mniej więcej na etapie lat 70. (w stosunku do bratniego
narodu amerykańskiego, który wprawdzie zdołał zmienić prezydenta symbolizującego
seksizm, ale trud, z jakim się to dokonało, jest źródłem tylko niewielkiej
nadziei) chyba jesteśmy.
Dorota Androsz idąc oczywiście za tekstem autora sztuki ale
jednocześnie uwypuklając, żeby nie powiedzieć – przejaskrawiając, pewne
zachowania, pokazała nam Norę jako przykładną, może nawet – idealną, małżonkę.
Oczywiście tak, jak ten ideał wyobrażają sobie mężczyźni. Jest to gospodyni
domowa skupiająca się niemal w stu procentach na zaspokojeniu, często z
wyprzedzeniem, oczekiwań męża. Dopełnieniem tego niezbyt atrakcyjnego wizerunku
jest pilnowanie, by ani przez moment nikt nie miał wątpliwości, że jest osobą
szczęśliwą. Wiadomo – będąc w takiej sytuacji jak ona, nie można być
niezadowolonym z życia. Odnosi się chwilami wrażenie, że ona wręcz delektuje
się tym swoim stanem; gdzieś tam w środeczku, gdzie kultura koduje nasze bycie,
sumuje warunki, które muszą być spełnione, by być szczęśliwym, wynik wychodzi
jej dodatni, więc niczym Zosia porwana przez Józia (ech, wszędzie ten
Gombrowicz i Ferdydurke) przyzwala,
by pupa dominowała nad światem (Zosia,
ponieważ wiedziała, że w miłości jest się szczęśliwym, była szczęśliwa). I
do pewnego momentu nie dałaby się przekonać, że jej poczucie szczęścia, to
jedno z najgłębszych kulturowych wmówień (zresztą nie tylko ona, czy w ogóle
ktoś usłuchałby takich bredni [oprócz Gombrowicza oczywiście], które ja teraz
wypisuję, że nasze czucie uruchamiane jest na etapie przedosobowym, jak na to
wskazuje psychologia ewolucyjna? paradoks taki - skoro czuję szczęście [jakie
to cuda robi z nami kultura…czy też geny] to przecież bzdurą jest wmawianie mi,
że nie…).
A przecież wszystkie relacje międzyludzkie rażą w tym
spektaklu ogromną sztucznością, co oczywiście drażni. Tak, jak drażnić powinny
takie sytuacje w naszym życiu (co uświadamiał także Gombrowicz właśnie, by po
raz już ostatni tym erudycyjnym niby mykiem wzbogacić to brykanie).
Zastanawiałem się, oglądając, czy współczesny widz, przede wszystkim kobieta,
bo przecież to ona na pierwszym planie i to ona poddana temu niewidzialnemu
systemowi opresyjnemu, czy dostrzeże w tym amerykańskim kontekście sprzed
sześćdziesięciu lat odzwierciedlenie swojej sytuacji obecnej (to zawsze jest
ryzyko, gdy twórcy nie chcą łopatologicznie i maskę zastosują, a widz pod nią
nie dostrzeże swego odbicia). Może pojawią jej się w głowie jakieś negatywne
komentarze na temat postępowania czy też wypowiedzi Nory, ale pewnie komentarze
pozbawione autorefleksji. Sukienki inne, meble inne, muzyka inna ale czy to
uzależnienie od patriarchalnego spojrzenia nie jest wciąż aktualne? Niektóre
współczesne feministki twierdzą, że mocno uwewnętrznione przez kobiety
przekonanie o wartości swojego ciała, wszelkie zabiegi służące sprostaniu wyobrażonemu
(przez tak zwane „męskie oko” – do czego przeciętna klientka salonu
kosmetycznego raczej się nie przyzna) pięknu, co przede wszystkim służy
nakręcaniu przemysłu kosmetycznego, eksponowanie walorów cielesnych, jest
świadectwem samouprzedmiotowienia kobiet i kontynuacją, dzięki zaanektowaniu
większości sfer naszego życia przez konsumpcjonizm, jej podporządkowania
(jeszcze trochę a niczym Hamlet zacznę gnębić biedną Ofelię: Bóg dał wam jedną twarz, a wy dorabiacie
sobie drugą. Całe to mizdrzenie się… [chyba dziaders z tego księcia];
oczywiście to pragnienie podobania się płci przeciwnej, ta postawa głuszca
wspomnianego przez Helmera w sztuce, jak najbardziej dotyczy też facetów [boć
to prawo natury przecie, ale chyba nazbyt poszerzam pole skojarzeń, ale o walce
genów już wspomniałem], są też tacy, o których można rzec, że do reifikacji
swej osoby się przyczyniają [określenie ‘ale ciacho’ samo się nie wymyśliło],
aczkolwiek nie ma wątpliwości, że w wypadku kobiet ten problem powiązany jest z
opresyjnością, a tego przecież przede wszystkim w kontekście Nory dotyczy to moje tu rozbrykanie).
Czy nie poniosły mnie moje myślątka? Czy u Rychcika taka perspektywa jest
obecna?
Szaleńczy taniec Nory ma w moim przekonaniu charakter
ambiwalentny. Z jednej strony stanowi figurę dążenia kobiety, by się podobać
(na przyglądających się mężczyznach nie robi wrażenia); z drugiej – mieści w
sobie jakiś ładunek ekspresyjny, kompensacyjny. Taniec odzwierciedlający istotę
jej położenia: jeszcze nieświadome pragnienie ucieczki, obijanie się o pręty
klatki z ciągłym przekonaniem (jeszcze przez chwilę), że piękniejszych i
szczęśliwszych klatek nie ma. Że to jedyna możliwa klatka. Siła wmówienia
kulturowego.
Znaczące, co zmieniła Nora w swym wyglądzie, gdy weszła na
ścieżkę samostanowienia: modną sukienkę i garsonkę zastąpiły spodnie i koszula,
zniknęła mocna czerwona szminka (stąd te moje powyższe wycieczki do feminizmu
współczesnego). Wcześniej atrakcyjność swego wyglądu dostosowywała do swych,
kształtowanych przez reklamy i wizerunki celebrytek (w telewizji pojawia się
Jacqueline Kennedy i to jej strój naśladuje bohaterka), wyobrażeń na temat tego, co może się podobać
facetom. Zmieniła się moda, ale mechanizmy rządzące ludzkimi (bo przecież nie
musi to dotyczyć tylko kobiet) zachowaniami raczej nie.
A zanim do tego doszło, co jakiś czas doświadczała
fizycznego bólu nie do opanowania. Jej
ciało reagowało na to, przed czym kulturowo zablokowana była jej psyche.
Nie do wyobrażenia było dla niej, że nie jest szczęśliwa. Przecież wszystkie
wytworzone przez patriarchalną kulturę warunki kobiecego dobrostanu w jej
wypadku zostały spełnione.
Jest pewna klamra w tym spektaklu. Tworzy ją tak kluczowe, a
jednocześnie złudne słowo ‘kocham’. Nora na początku sztuki jest szczerze
zdziwiona, że jej przyjaciółka wyszła za mąż nie kochając. Podczas finałowej
sceny mówi mężowi, że nie kocha go…już. Twierdzi, że oczekiwała cudu, który nie
nastąpił; oczekiwała, że Helmer postąpi zgodnie z jej oczekiwaniami. Pewnie
przesadzam, ale sądzę, że w ogóle go nie kochała (dyskusyjny jest desygnat, ale
ja w tym wypadku ignorantem jestem, a mógłbym przecież znowu do Ferdydurke się odwołać 😃).
Miała w sobie pewne wyobrażenie tego człowieka, a także tego, czym jest
szczęście rodzinne i to była jej miłość. Krystyna w pełni świadomie bez miłości
wyszła za mąż zmuszona okolicznościami ekonomicznymi, Nora zrobiła to samo
całkowicie nieświadomie. Gdyby nie problem z wekslem do końca życia
powtarzałaby Helmerowi, jak bardzo go kocha, on nazywałby ją nadal
skowroneczkiem lub wiewióreczką; tylko być może czasami bolałby ją brzusio,
czego nigdy by nie skojarzyła z uwikłaniem swego życia duchowego w opresję
kulturową. Dlatego z pewnym sceptycyzmem myślę o jej dalszym losie jako istoty
autonomicznej. To raczej do jej córki należy przyszłość.
Czyli jednak spektakl dość mocno potrafi wpłynąć na sposób
odczytania dramatu.
A zasadnicza zmiana finału u Rychcika, samobójstwo Helmera? Osobny
wpis by trzeba na temat męskiej kondycji, gdy kobieta stara się zmienić
paradygmat kulturowy.
H. Ibsen Nora, reż. R. Rychcik, Teatr Wybrzeże