Choć ostatnie zmagania Wallandera mamy już za sobą, to Henning Mankell nie opuścił (i nie opuści zapewne) świata naszej wyobraźni (trochę monotematyczny się robię, ale to przejdzie...). Już jakiś czas temu okazało się, że zamierza nam nadal opowiadać historie niezwiązane z komisarzem z Ystad. Chińczyk był powieścią, w której Mankell udowodnił, jak bardzo swobodnie potrafi się przenosić w czasie i przestrzeni, by dać wyraz swojemu widzeniu świata. Świat ten zawsze jest mocno podminowany przez ludzką zachłanność. Zawsze postrzegany bardziej lewym niż prawym okiem. Z tą samą perspektywą mamy do czynienia w ostatniej jego powieści.
Powrót nauczyciela tańca
Tym razem dominującym problem jest neonazizm.
Rzadko kiedy kojarzymy Szwecję z Hitlerem. Po raz pierwszy ten podskórny kompleks Szwedów uświadomiłem sobie podczas oglądania pierwszej części Millenium. Lecz tam chodziło o przeszłość tylko. Nie zwracano uwagi na aktualność tego problemu. W powieściach, w których patrzyliśmy na świat oczyma Wallandera, Mankell już zwracał uwagę na społeczne nastroje swego czasu - lecz przede wszystkim związane z problemem imigrantów. W stosunku niektórych szwedzkich środowisk do obcokrajowców można było dostrzec uprzedzenia i nienawiść charakterystyczną dla twórców III Rzeszy (dzisiaj - gdy widzimy, co dzieje się na południu Europy - problem okazuje się wciąż aktualny).
Powrót nauczyciela tańca uświadamia, że neutralna Szwecja była mocno zainfekowana ideologią nazistowską. Oczywiście jej mieszkańcy nie byli wyjątkiem w tamtym czasie. Ale przeszliśmy chyba do porządku dziennego nad faktem, że np. Ukraińcy czy Estończycy aktywnie włączyli się w podbijanie Europy przez rasę nadludzi. Natomiast Szwedom się chyba trochę upiekło, ich udział w II wojnie światowej wydawał się co najwyżej asekuracyjny. Lektura ostatniej powieści Mankella to wyobrażenie mocno zmienia.
Swoją drogą zastanawia mnie, jak taka powieść o Polakach napisana przez Polaka byłaby przyjęta przez Polaków (czy też prawdziwych polskich patriotów). Przecież takie obnażanie win sprzed 70 lat jest u nas wciąż uznawane za zdradę (wiem, że już sporo się mówi o tym, że niekoniecznie byliśmy tacy święci, za jakich się uważamy, ale ciągle wiąże się to z jednej strony ze sporą odwagą, z drugiej - ze świętym oburzeniem; daleko nam jeszcze do zdrowego oczyszczenia).
Jak już gdzieś pisałem, lubię kryminały, ponieważ proces dochodzenia do prawdy o zbrodni jest tylko szczególnym przypadkiem drogi, jaką przebywamy próbując sobie na co dzień odpowiedzieć na pytanie, w jakim świecie żyjemy (początek śledztwa - szczególnie tak tajemniczego i jednocześnie okrutnego, jak to opisane w tej powieści - stawia zawsze policjanta i najczęściej czytelnika w sytuacji dziecka, które ma poskładać w całość mocno niespójną a także przerażającą rzeczywistość). Zważywszy, że mam z tym poważny problem, zrozumiałym się staje to, że dobrze napisany kryminał jest bliski mym problemom epistemologicznym. I to począwszy od tych najprostszych związanych z tym, jak odczytujemy komunikaty wysyłane (świadomie bądź nie) do nas przez osoby, z którymi przebywamy, po te ogólniejsze dotyczące mechanizmów rządzących otaczającym nas (nawet tym najbliższym) światem. Mimo już całkiem mocno średniego wieku ciągle mam poczucie (często męczące bardzo), że jednak nie zdołałem tego najważniejszego wydawałoby się problemu rozgryźć (i troszkę smutna jest świadomość, że tak już pewnie pozostanie). Tym bardziej jestem utwierdzany w tego rodzaju przekonaniu za każdym razem, gdy obserwuję historię taką, jak ta, którą przeżył Stefan Lindman (tym razem to on jest głównym bohaterem opowieści Mankella). Najpierw, próbując rozwikłać zagadkę śmierci człowieka, z którym przez wiele lat pracował, uświadamia sobie, że kompletnie go nie znał (o tym już było w Niespokojnym człowieku), później - gdy dowiedział się tego samego o swym ojcu (taka mała odmiana historii o Edypie). Gdy już posiadł tę prawdę, zaczęły wyłaniać się z jego pamięci skrawki wspomnień, które dopiero teraz mógł właściwie zinterpretować. Ale czy właściwie? Przecież to, czego się dowiedział (że ojciec był kryptonazistą), to też tylko jakaś część prawdy... Znowu pozostaje przejmujące poczucie, że zawsze żyjemy przede wszystkim tylko w świecie własnych wyobrażeń (nawet o tych najbliższych). Bohater na początku powieści dowiaduje się, że ma raka, co tym bardziej przyczynia się do tego, że rozwiązywana zagadka staje się jednocześnie pretekstem do penetracji własnej przeszłości (ale i aktualnej sytuacji uczuciowej). I wydaje się czasami, że rządzi nim siła, nad którą nie panuje (jakby ktoś kierował jego decyzjami): co rusz postanawia porzucić śledztwo (którego zresztą zabraniają mu prowadzić, bo jest policjantem pochodzącym z innego rejonu; swoją drogą podczas czytania tej powieści uświadomiłem sobie, jak duże mam problemy z topografią, następną powieść Mankella czytać będę chyba z atlasem przed oczyma) a w ostatniej chwili zmienia decyzję i powraca do Sveg (trochę jak we wspominanym już przez mnie w tym miesiącu "Widmie wolności" Bunuela). Zresztą moment najbardziej znaczący dla jego historii rodzinnej także ma w sobie coś mrocznego i tajemniczego. Wprawdzie filmy kryminalne przyzwyczaiły nas do tego, że policjanci bez żenady włamują się do podejrzanych mieszkań (zresztą scena, gdy w jakieś zagubionej na krańcach świata chałupie, która jest jednocześnie miejscem zbrodni, bohater czyta pamiętnik swego kolegi nazisty, także jest tego przykładem - ale klimat mroczny Mankell skutecznie wykreował), to moment przeszukiwania mieszkania Wetterstedta (weterana szwedzkich nazistów) ma w sobie coś niepokojącego czy też zagadkowego, czyli brak szczególnej racjonalnej motywacji. Wydaje się, że Stefan robi to tylko po to, by znaleźć informacje, od których zaczyna się jego głęboki osobisty problem (czy tego nie chce? to już zależy od naszego stosunku do prawdy, której poznanie nie zmienia rzeczywistości wprawdzie, ale w istotny sposób może się przyczynić do kształtowania naszego poczucia tożsamości).
Po raz kolejny Mankell sugeruje, że poznawanie świata ma w sobie coś z układania puzzli. Symbol wprawdzie dość zbanalizowany (notabene są ludzie, którzy układają je dopasowując tylko brzegi, szczególnie nie przyglądając się fragmentom obrazków - to także mogłaby być metafora specyficznego, po omacku poruszania się po świecie współczesnego człowieka), lecz autor tym razem ten obraz wzbogaca. Herbert Molin (zamordowany nazista - i to wcale nie neo...) sporą część swego życia emeryta właśnie na tę wymagającą cierpliwości pasję poświęca. On jednak kupuje tylko puzzle ręcznie (nie mechanicznie) robione. Co ciekawe, gdy już mu się udaje ułożyć całość, pali swoje dzieło. Powiedziałbym, że mamy tu do czynienia ze swoistym paradoksem: zawsze mi się wydawało, że wyznawcy takich światopoglądów jak nazizm mają potrzebę prostej wizji świata, która raz 'ułożona' staje się bezkrytycznie wyznawaną religią. Postępowanie Molina mogłoby świadczyć o tym, że tkwi w nim głęboka potrzeba nieustannego stawania przed wyzwaniem epistemologicznym i to w dodatku mocno niepowtarzalnym (niechęć do fabrycznych puzzli). Być może Mankell jest przekonany, że jest to potrzeba uniwersalna i zbyt szybkie uformowanie uproszczonego porządku tego świata pozostawia w człowieku pewien rodzaj niespełnienia, które może być zrekompensowane przez tego rodzaju pasję-protezę. Spowiedź, którą uczynił podczas swej wyprawy do Szkocji mogłaby być potwierdzeniem tego rodzaju potrzeby (i w tym momencie nie byłaby ona tylko cynicznym oszustwem - bądź co bądź dał temu wyraz w swoim pamiętniku).
Mankell stawia w swojej powieści także pytanie dotyczące naszego prawa do zemsty. Nie odpowiada na nie. Zobrazował nam dość dokładnie motywację zbrodniarza (dzięki zmiennej perspektywie narracyjnej - co czyni bardzo często w swych powieściach), byśmy mogli (nie tylko my - Aron Silberstein stara się, by inni bohaterowie tego utworu także zrozumieli) go poznać. Ale nie wiemy, czy w końcu zostanie schwytany i skazany.
A wszystko dzieje się w odległej północnej szwedzkiej prowincji, do której umknął człowiek z tajemniczą przeszłością nie bardzo potrzebujący innych ludzi do szczęścia (wydawałoby się). Mieszka samotnie w lesie z dala od innych ludzkich siedzib.
Czy tego rodzaju pragnienia mają tylko ludzie chcący coś ukryć przed światem?
Zaczynam się nad sobą zastanawiać:)
H. Mankell Powrót nauczyciela tańca
Figura completamente exótica
2 miesiące temu