Gdyby zapytać przeciętnego ucznia, o czym jest dramat Sofoklesa "Król Edyp", niemal na pewno otrzymamy odpowiedź, że o fatalizmie ludzkiego losu, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Słysząc taką odpowiedź, wstrzemięźliwie, ale jednak, ją potwierdzam - bo o religijne przesłanie przecież mocno autorowi chodziło w czasach, gdy mieszkańcy Aten coraz bardziej lekceważąco do tego, co mówią bogowie, podchodzili. Myślę jednak, że zależało mu przede wszystkim na podkreśleniu rangi i wiarygodności samej wyroczni w Delfach a nie jednej konkretnej przepowiedni. Uczeń, by uzasadnić swą wypowiedź sięgnie przecież przede wszystkim do mitu a nie do dramatu. To istotą narracji w nim obecnej jest los Edypa, który usłyszawszy przepowiednię, nieskromnie uważa, że może sam decydować o swym życiu i niezależnie od fatum on potworem stać się nie chce. No i trudno mu się dziwić zresztą.
Więc potwierdzam acz z pewnym dystansem propozycję uczniowską i przekonuję do innej odpowiedzi. Bo przecież przedmiotem akcji tego dramatu nie jest epicka opowieść, niczym w filmie Pasoliniego, o całym życiu Edypa; w tym dramacie działanie bohatera skupione jest, z czego on nie od początku zdaje sobie sprawę, na dochodzeniu do prawdy o samym sobie. I dla mnie zawsze to był główny problem tej tragedii: nigdy nie możemy być pewni, nawet jak jesteśmy u szczytu, a może nawet przede wszystkim wtedy, nawet jeśli w naszym przekonaniu postępujemy słusznie i staramy się być, że zacytuję klasyka, przyzwoitym - nigdy nie możemy być pewni, że w ciągu jednego dnia nie okaże się, że jesteśmy potworami, że na dnie czai się Conradowska zgroza. A tragizm Edypa między innymi polega na tym, że gdy już przeczuwa, co czeka go u krańca dochodzenia, nie zatrzymuje się w pół drogi, do czego zachęca go żona-matka. Tak, jest to niemal kryminalna, opowieść o śledztwie we własnej sprawie. O konfrontacji z cieniem.
I dlatego, by dostrzec we współczesnym dziele schemat obecny w dramacie Sofoklesa, niepotrzebna mi jest żadna przepowiednia ani nawet jakikolwiek ślad kontekstu religijnego. Wystarczy mi, często dość zwyczajnie się rozpoczynająca np. od zlecenia, które otrzymuje prywatny detektyw w "Sercu Anioła" (choć w tym filmie kontekstów religijnych aż nadto), opowieść o odkrywaniu własnego pochodzenia, i to takiego, którego się najmniej spodziewamy, do którego nigdy byśmy się nie przyznali, które jest nam bardzo trudno zaakceptować.
I dlatego, gdy wczoraj oglądałem po raz kolejny "Pogorzelisko" Villeneuve'a, w głowie miałem przede wszystkim Edypa. To nie znaczy oczywiście, że tragedia bliskowschodnia zeszła na plan dalszy. I że uszło mej uwadze, że to właśnie w Kanadzie, która wydaje się być dzisiaj krajem najwierniejszym humanistycznym ideałom demokracji, Nawal (ale przecież także i jej kat) znalazła schronienie na 18 ostatnich lat życia. I jestem przekonany, że tytułowe pogorzelisko jest w centrum, źe to ostrzeżenie przed nim stanowi zasadnicze przesłanie filmu. Przed nacechowaną ideologicznie, w tym wypadku religijnie, nienawiścią, która prowadzi do zagłady. I mimo że film z 2010 roku, to dziś, nie tylko w Polsce, wydaje się być jeszcze bardziej aktualny. Historia jest nauczycielką życia tylko w podręcznikach, i to nie wszystkich przecież. I gdyby zadać proste i naiwne pytanie, w jaki sposób Nawal mogłaby uniknąć swego losu, czy była skazana niczym Edyp, to niestety odpowiedź jest pesymistyczna. Wprawdzie w filmie to tradycja (przecież dochodzi niemal do mordu honorowego) i religia decydują o jej losie. Ale oczywistym jest, że jeśli nie tylko obrazek matki boskiej przyczepiony do karabinu może usprawiedliwiać okrucieństwo. I tylko od inwencji polityków zależy, co stanie się symbolem nawołującym do mordów nadających sens życiu. To może być nawet liść brzozy.
Ale opowieść Villeneuve'a wpisana jest także w schemat Sofoklesa. Rodzeństwo Marwan zmuszone jest testamentem do poszukiwania brata i ojca. I tak jak Edyp dla Antygony był bratem i ojcem tak i oni uświadomili sobie, że 1 + 1 nie zawsze równa się 2; czasami = 1. I być może prawda, do której dotarli, różni się od tej Edypowej, to jednak jest nie mniej potworna. A proces dochodzenia do niej jest już w pełni analogiczny do tego, co w dramacie. Tylko kolejni posłańcy nieco się różnili, byli ze świata współczesnego. Ale gdyby w czasach starożytnych istniał zawód notariusza, pomysł pojawiający się w filmie przecież, to do ich wiedzy i dokumentacji odwoływałby się pewnikiem bohater tragedii. Nie czyniłbym z nich współczesnych Terezjaszy, bo za bardzo uwiera mnie łatwość, w jaki zdobywają majątek, a wróżbita tebański jednak skromnym i ubogim był człowiekiem, ale film pokazuje, że skrupulatnie prowadzona i przechowywana dokumentacja wiele może wyjaśnić zagadek związanych z fatum ciążącym nad indywidualnym losem.