Dwóch samurajów.
Z dwóch różnych epok: jeden z końca lat sześćdziesiątych a drugi prawie już z samego końca XXw.
Wprawdzie jeden jest z Francji a drugi ze Stanów, ale mają coś wspólnego: jest to kodeks samurajski.
Jean-Pierre Melville rozpoczyna swój film od cytatu z Księgi Bushido: "Nie ma większej samotności, niż samotność samuraja, chyba że tygrysa w dżungli". Cytaty z Księgi Hagakuru wielokrotnie pojawiają się na ekranie filmu Jima Jarmuscha, począwszy od słów: "Każdego dnia trzeba widzieć się martwym". Różnica polega na tym, że Ghost Dog studiuje kodeks samurajski i świadomie realizuje w życie jego zasady, zaś bohater filmu Melville'a chyba nieświadomy jest roli przypisywanej mu przez reżysera.
Oczywiście zbieżności mogą być przypadkowe. Nikogo przecież nie dziwi nawiązywanie do różnych wersji kodeksu samurajów w filmach, w których bohaterowie (bądź Ci, którzy ich wymyślili) jakoś tam się z nimi utożsamiają. A że akurat swe wzorce odnaleźli w starożytnej Japonii... nie oni pierwsi i nie oni ostatni...
Zbieżności mogą być przypadkowe, mogą biec ścieżką całkowicie dowolnych skojarzeń... Oto twórca filmu (powiedzmy scenarzysta) siedzi sobie na skwerze. Z prawej strony improwizują chłopcy ze znanej grupki kolesi zwanej RZA, z lewej w budce sprzedaje francuskie lody gościu udający Francuza (udający, bo ni w ząb nie zna francuskiego a scenarzysta świetnie wykorzystywał tę swoją umiejętność zawsze, gdy kupował lody - zamiast waniliowych dostawał czekoladowe) a obok siada dziewczynka czytająca Rashomona; ktoś karmi gołębie. Załóżmy, że scenarzysta ma dużo czasu, jest wyciszony i pozwala myślom na swawolne wędrówki nomady humanistycznego. RZA i Rashomon wywołuje w zupełnie prosty sposób skojarzenie z Bushido... niemieckim raperem wzorującym się na amerykańskim gangsta rap, czyli takiej odmianie tego gatunku, w którym głównie o gangi i strzelaniny chodzi; skojarzenie z Rashomonem wzbogacić może naszą wędrówkę o pierwotne znaczenie Bushido związane z niepisanym kodeksem samurajskim. Ale jak tu umieścić opowieść o samuraju w świecie gangów i egzekucji rozpadającej się Ameryki? I tu zbawienne może okazać się nieopatrzne spojrzenie na lewą stronę, w kierunku 'francuskiego' lodziarza, z którym dogadać się nigdy nie było można... bo gdy (i tu sentymentalny odjazd w czasy młodości) nasz scenarzysta był w Paryżu i pod wpływem fascynacji kinem francuskim postanowił zostać filmowcem, to jeden z najwybitniejszych twórców tamtego czasu właśnie zmarł i pogadać z nim sobie nie mógł... a pewnie by było o czym... "Ten by potrafił opowiedzieć historię o samuraju w świecie gangsterów" - myśli sobie scenarzysta... I w tym momencie niczym widmo ukazuje mu się Melville... Jarmusch przeciera oczy i widzi, że to pies tylko... "Cholera - Ghost Dog..." - myśli sobie; ale widmo przypomniało mu coś, czego zapomnieć nigdy nie powinien był... Samuraj...
(cała ta historia kruszy się, gdy uświadomimy sobie, że Bushido nagrał pierwszą płytę w roku 98, wydał pierwszą w 99... a film Jarmuscha przecież z 99 jest; ale co tam, przecież mógł go znać w okresie, gdy improwizował z kolesiami na niemieckich skwerach)
I tak spodobała się ta scena Jarmuschowi, że umieścił ją w swoim filmie. Tyle że na jego miejscu siedzi Whitaker. I opowieść nie jest zupełnie ta sama. Jest tak, jak w Rashomonie, każdy widzi to samo zdarzenie, tę sama historię - inaczej. Każdy z nich - mistrz i uczeń. Pozostają jednak zbieżności, które można uznać za formę hołdu złożonego przez Jarmuscha francuskiemu mistrzowi gatunku.
A 'francuski' lodziarz? ...on tylko po raz kolejny uprzytamnia, że wszystko w tym świecie może być fikcją i stąd tak ostentacyjna filmowość, z którą mamy do czynienia w Ghost Dogu, po obejrzeniu którego zastanawiamy się, kto bardziej udaje gangsterów - ci z filmów, czy ci prawdziwi... kto jest tym lodziarzem, którego spotkać mógł Jarmusch...
Co łączy bohaterów kreowanych przez Delona i Whitakera?
Zawodowi mordercy, samotni, zamknięci w sobie, do bólu skupieni na zadaniu, które mają do wykonania, milczący perfekcjoniści... obaj prowadzą życie wojownika - ascety (a więc kobiet w ich życiu nie ma, przynajmniej w tradycyjnym sensie). Lojalni... ale tu mamy do czynienia z różnicą, o której później; różnicą, która podoba mi się...
obaj darzą uczuciem chyba jedynie ptaki... (i tu jedna z wielu różnic między dwoma filmami: ptaki informują obu o wizycie w miejscu zamieszkania nieproszonych gości, ale Jeff po prostu widzi mocno zaniepokojonego swego gubiącego piórka ptaszka w klatce, Ghost Dog zaś zastaje na swym dachu rzeźnię... - znak czasu...)
Fabułę filmów łączy konstrukcja w jej najbardziej podstawowych i węzłowych elementach (i masa różnych szczegółów, o których niech lepiej filmoznawcy....). Zawodowy morderca wykonuje wyrok, który nie w pełni zadowolił pracodawców, w wyniku czego jego życie zaczyna być zagrożone.
I oczywiście seppuku.
Jeff w scenie, w której jednym swoim gestem, spokojnym spojrzeniem potwierdza sens swojego życia. Jest zdecydowanie bardziej przekonujący niż Ghost Dog...
[tu kończy się moja tolerancja dla konwencji... to nie śmierć wasala w środowisku gangsterskim a śmierć mężczyzny lojalnego wobec kobiety, która nie jest ani jego kochanką ani tym bardziej żoną i której rola w losie bohatera nie jest do końca jednoznaczna, przemawia do mnie zdecydowanie bardziej.... choć to strasznie stary film... a może dlatego....]
O tej scenie chyba za wiele nie powinno się pisać.
Bo jest banalnie piękna.
I nie ma wątpliwości, że to kino tylko...
Ale i tak, wolę Melvilla...
W filmie Melvilla ujmuje mnie asceza... wnętrz, gry, słów...
cisza... tak niewiele słów trzeba...
stare paryskie kamienice; wnętrze, w którym mieszka Jeff; kolory zgniłej odrapanej:-) zieleni... to wszystko jest mi bardzo bliskie; to jak wyrzut sumienia, że zgromadziłem wokół siebie tyle zbędnych przedmiotów, a nawet tyle zbędnych książek...
no i to przekonanie, że mnogość celów niweczy cel właściwy...
A swoją drogą to myślałem, że to wilk jest w kulturze bytem będącym symbolem drapieżnej egzystencjalnej samotności...
a tu jeszcze i tygrys i niedźwiedź...
tyle, że u Melvilla nadal jest samotny wilk
zraniony samotny wilk
który pozostawia ślady
Ale Jarmusch opowiada zabawniej, to ten typ humoru przy którym śmiech mi się śmieje...
np. scena z budową jachtu na dachu wieżowca, współczesny Noe lekceważący oczywisty niby świat wokół niego
ale czy to takie śmieszne?
Gdy wiesz, że świat ulega rozpadowi,
gdy widzisz, jak Noe buduje swą łódź,
w ciągu siedmiu oddechów trzeba podjąć decyzję,
i jak twierdzili starożytni
"chodzi o determinację i odwagę, aby się przedrzeć na drugą stronę"
nawet jeżeli
jak twierdzili zlikwidowani przez Ghost Doga mordercy
niedźwiedzia samotnika
"teraz już żadnej starożytności nie ma".
Samuraj, reż. Jean-Pierre Melville
Ghost-Dog, reż. Jim Jarmusch
Figura completamente exótica
2 miesiące temu