poniedziałek, 9 lipca 2012

Co tam się roi we łbie faceta

Po raz pierwszy w życiu doceniłem zalety leżaka. Dotąd kojarzył mi się on przede wszystkim z plażą a ja za takim sposobem zabijania czasu nie bardzo przepadam, więc i ta forma siedzenia jest mi mało znana. Wybieram bardziej wyrafinowane zbrodnie, np. ogródek piwny...
ale tym razem leżak na specjalnie przywiezionym i wysypanym piasku - oczywiście plażowym - na tyłach Dworku Sierakowskich.
Trafiłem tam błądząc (co nie znaczy że nigdy tam nie byłem; błądząc myślami oczywiście) po tak zwanym spektaklu przedpremierowym "Skrzynki Pandory".
Skrzynka, puszka, kuferek... dzisiaj twardy dysk czy też pamięć poczty mailowej... Ponieważ z poczuciem humoru u mnie krucho (a to komedia była, czy bardziej - farsa) a internetowe randki jakoś pachną mi styropianową kukłą, to myśl ma czym innym się zajęła...
zastanawiałem się, czy ilość wulgarnego internetowego flirtu nie dyskwalifikuje tej sztuki jako produktu przeznaczonego na scenę letnią. Bo tam przecież nierzadko dzieciaki... i chwytam się tutaj na jakimś nieznanym mi oporze moralnym... czyżby już belferstwo tak weszło mi w krew... może przeczulony jestem... przecież te dzieciaki nie takie rzeczy wiedzą (a przede wszystkim widzą)...
i tak dumając doszedłem do Dworku
A tam kolejny spektakl.
"Zielony Mężczyzna"
i leżak
i piwo
Na scenie sparaliżowany facet (bo na wózku), nad papierzyskami, w odciętej od świata chałupinie w otulinie śniegu (konsekwentny Grzegorz Sierzputowski)...
(to taka metafora oczywiście jakiejś tam każdej samotności twórcy: bo niby na tym wózku jako nieporadny życiowo; ciągle przy jednym stole, bo już nie bardzo mobilny - co z wiekiem się robi - a żona niby umarła ... ważne że była a już jej nie ma - żona, kobieta, partnerka - anima)
Była? (i tu wychodzę poza nawias kontynuując myśl z nawiasu... - to tak jak zrobić przeskok między światami).
Bo przecież nie wiadomo czy w ogóle była.
Bo roi mu się tylko pewnie (i to oczywiście nie nowy koncept zanurzenia twórcy we własnych marzeniach; nie nowy a stary jak Calderon, Berkeley, Schopenhauer... [ale ten blog nie ma być erudycyjny, więc stop, bo jeszcze ktoś zacznie mnie odpytywać z historii teatru i filozofii i obnażę nieopatrznie swą ignorancję]).
Anima - to realne bardzo, bo znajdujące oparcie w realnie istniejącej rzeczywistości, wyidealizowane (tak to paradoks jest) wyobrażenie o dopełnieniu człowieka. A im bardziej jesteśmy, czy też staramy się być blisko świata, co może się przejawiać w cynizmie, ironii czy też nawet wulgarności, tym bardziej to wyobrażenie bajkowe jest.
Bo ten mężczyzna już zgorzkniały bardzo, okrutny nawet a wręcz Zielony.... zgniły
I przychodzi do niego ta nimfa (piękna Sylwia Góra-Weber) z zaświatów, to uosobienie jego marzeń. To ucieleśnienie niespełnienia. I jak na prawdziwego faceta przystało nie jest on w stanie nic jej dać. Jest twórcą, więc tylko jako tworzywo ją traktuje. "Poemat tworzysz" chciałoby się przywołać. Bo to pytanie takie jest: czy w momencie, gdy odkrywamy, że świat teatrem jest, że w nim wszystko materią dzieła li tylko (albo że trwałe jest tylko to, co zapisane - niczym w "Padlinie" Baudelaire'a), to czy przejść pomiędzy światami potrafimy; pomiędzy twórczą (bądź grafomańską) wyobraźnią a tym fenomenem, do którego i tak nigdy dostępu nie mamy.
Ona Prawdą nie była na pewno (i tak jest to inscenizowane od samego początku - jako bajka), ale w pewnym momencie jednak zdejmuje perukę i czyta jego teksty. A oni wyznają sobie miłość. Ale nie dziwi nikogo (nawet faceta, który po spektaklu w stanie wskazującym na spożycie niemal wkroczył na scenę wykrzykując, że to wszystko nieprawda - taka specyfika sceny letniej, ogródkowej:-)), że dość szybko się znienawidzili.
A śnieg już nawet w salonie przysypuje parkiet. I ona bałwana chce ulepić. A on ma w głowie tylko to, że marchew, z którego nos jest uczyniony zmurszeje z czasem.
"Pobite gary" chciałoby się...
Bo o tym, że śnieg stopnieje, to on nie mówi. A ten śnieg wszędzie na scenie.
Śnieg pada; dni płyną, ona jest.
Ale jak długo można się karmić tylko swoją wyobraźnią.
Nawet dylemat poranny: jajecznica na maśle czy na boczku przestaje ekscytować.
Unieruchomiony mężczyzna oczekuje na opadnięcie kurtyny.

Jest w sztuce skrawek nadziei. Bohater, niby pisarzem jest, ale maluje. Zgniłą zieloną plamą (bo podkreśla, że zdolności żadnych nie posiada - asekuruje się pewnie, by zneutralizować ewentualną krytykę) tworzy swój autoportret. A Jej się udało go jakoś zmodyfikować. Zaistniała (ta realna czy ta wyobrażona? bo czy ktoś go odwiedził czy nie?)...
Ekscytuje mnie i nudzi wręcz czasami ten problem związany ze Spotkaniem. Mamy w głowie tyle wyobrażeń przeróżnych (te głosy z offu w trakcie spektaklu), tyle sobie wymarzyliśmy i tyle nam zrobiono, że Spotkanie z Drugim wydaje się nierealne. Mówię oczywiście o tym Drugim, z którym łączymy nadzieje jakieś. Ile w nim (w niej) naszych projekcji? Jak bardzo się oszukujemy? Jak bardzo - później - będziemy się starali światu udowodnić, że żeśmy się nie pomylili i będziemy kontynuowali spotkanie, by nie utracić poczucia sensu? Ale może to nie problem, może należy mieć nadzieję, że przebudzenie nie nastąpi? Bo co za problem, czy w iluzji żyjemy czy nie - ważne, że bywa czasami dobrze...
ale bohater tego nie chce przyjąć

I jeszcze o kocie trzeba by coś (z kotami zawsze byłem na bakier; pies dla mnie był bardziej realnym odniesieniem do rzeczywistości). Bo on jest tam symbolem lęków, które w nocy atakują wyobraźnię. I zniknął tej nocy, gdy być może się spotkali;
tylko że On tej nocy nie pamięta...

A gdy nad ranem Przemek odwoził mnie do domu (dzięki Przemku) na przystanku autobusowym znalazłem styropianowy korpus kobiety (taki ze sklepu) i w sypialni se go postawiłem.

K. Roszkowski Zielony Mężczyzna reż. A. Nalepa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz