piątek, 20 lipca 2012

O złudnych ścieżkach interpretacji

Po filmie Rodneya Aschera "Sala 237" powinienem zaprzestać pisać bloga, powinienem przestać uczyć. Wyświetlany w sekcji "Filmy o sztuce" a robi wrażenie Mocumentu. Jest błyskotliwą bardzo prezentacją różnych przewrotnych możliwości i nterpretowania "Lśnienia" Kubricka. Ogląda się go z zapartym tchem, ale ani przez moment nie opuszcza człowieka wątpliwość dotycząca powagi wywodu. Są w nim pomysły przekonujące (szczególnie te przemawiają do mnie, które ukazują błędy np. w scenografii, błędy, które zdają się pozorne). Jest to istotny problem, często my - interpretatorzy - wyciągamy daleko idące wnioski ze zwykłej pomyłki twórcy. I oczywiście, posiłkując się Freudem, możemy udowodnnić, że nawet pomyłka ma znaczenie dla interpretatora. I oczywiście, jeżeli przyjmiemy, że film ma wydźwięk ironiczny, to przede wszystkim różne psychoanalityczne szkoły wydają się być głównym celem twórcy tego niezwykłego eseju (który zresztą polecam wszystkim wielbicielom "Lśnienia" niezależnie od powagi jego twórców. Ale można chyba poszerzyć ten punkt odniesienia - będą to wszyscy posmoderniści z Zizkiem i jego wywodami (szczególnie w filmowym eseju "Zboczona historia kina") na czele. Ja bym jednak nie wylewał dziecka z kompielą i myślę, że nie taki też był cel reżysera: sądzę, że jeggo ironia ma tylko nas zdystansować, jej celem jest wyzwolenie w nas krytycyzmu, ma uświadomić, że podmiot obserwujący kreuje przedmiot obserwacji. I że warto czasami na niektóre interpretacje spojrzeć z dystansu, z odrobiną uśmiechu, ale nie negując jej automatycznie. Bo ja po obejrzeniu tego filmu inczej patrzę na "Lśnienie" i niewątpliwie będę chciał do niego wrócić. A jednocześnie z więkkszym dystansem będę przyglądał się interpretacjom takiego Zizka na przykład. Nie wrócę z kolei już do filmu "Życie bez zasad" Johnniego To. Co nie znaczy, że był słaby; należy po protu do tych filmów, które wystarczy obejrzeć tylko raz, bo wydaje się, że po tym jeenym oglądaniu już wszyystko wiemy (i tym razem przemawia przeze mnie pycha oczywiśie, bo pewnie wielu rzeczy nie dostrzegłem, ale jakkoś nie jjestem specjalnnie zainteresoowany. Hongkong podczas kryzsu i kilka zgrabnie ze sobą połączonych wątkcji rozgrywającej się jednego dnia. I chyba jedyna rzecz której nie chciałbym zgubić po tym filmie to myślątko dotyczące interpretacji tytuułu: ten brak zasad niekoniecznie dotyczyć musi moralności (choć środowisko biznesowo-ganngsterskie oczywiście wydaje się jej poozbawionne, choć pojawiają się dziwne wyjątki), odniósłbym ten tytuł bardziej do praw rządzących naszym życiem. Nie ma takich, wszystko zależy od cholernego przypadku. I tego między innymi uczy nas kryzys. Zawsze mówiłem, że ekonomia a w szczególności 'naukowe' traktowanie inwestowania na giełdzie to taki sam rodzaj ludzkiej działalności (i pychy) a meteorologia i psychologia. A moze dotyczy to wszystkich praw determinujących nasz los, to znaczy ich braku. Nasz los także interpretujemy już w momencie, gdy zdarzenia je kształtujące są już za nami. i nie ma wątpliwości, że te interpretacje są intencjonalne albo co najmnniej nieuprwnionne i mocno zawężone do naszego pysznego subiektywnego punku widzenia. Nic nie dają jeśli chodzi o kształtowanie przyszłości; mogą jedynie nauczyć pokory a jednocześnie godności. I tyle, bo jeszcze jjeden film dzisiaj na tym prowokującym do wpisów na blogu (drugi dziś, niesamowite) festiwalu. A to pierwszy cały dzień dopiero...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz