poniedziałek, 23 lipca 2012

Ziemia spragniona woła deszczu

Ziemia spragniona woła deszczu... można by zaintonować, by ująć istotę filmu "Susza" (r.Ewerardo Gonzales, Meksyk). Już zresztą tytuł jest wystarczająco jednoznaczny. I chyba odstraszył wielu, bo była to projekcja, na której najmniej widzów było dotąd (z tych, w których uczestniczyłem; na większości są komplety), i jeszcze niektórzy w trakcie wychodzili. Jeden z najbardziej niedocenionych chyba filmów tutaj. Lubię takie odkrycia, a gdy jeszcze się okazuje, że należę do nielicznych, podnosi mnie to na duchu i dowartościowuje (takie romantyczne pragnienie wyjątkowości, należenia do wąskiej grupy, niekoniecznie elity). Wyszedłem szczerze zauroczony tym dokummentem (coraz częściej ten rodzaj filmów podbija moją wrażliwość, tu we Wrocławiu szczególnie). Coates de Australia w Coahuilii w Meksyku (nikt nie wie, skąd wzięla się nazwa tego miejsca), rancho zamieszkane przez skromnych hodowców bydła między innymi. Ziemia okrutna, życie tu wymaga sporego samozaparcia. Ale jest to ich miejsce.(Na marginesie, tak wakacyjnie, chciałbym małą refleksję na temat podróżowania kojarzącego się z kanikułą. Gdybym nawet miał możliwość znaleźć się w Meksyku, nigdy nie wniknąłbym tak w życie tej osady, nigdy nie miałbym tak pełnego wyobrażenia o życiu w tym miejscu, jak mam po obejrzeniu tego filmu. Wiem, kontrowersyjna bardzo teza, bo patrzę nie swymi oczyma, bo nie oddychałem tym przepełnionym piaskiem powietrzem, bo nie piłem tej filtrowanej błotnistej wody i przede wszystkim nie rozmawiałem z ludźmi. To wszystko prawda. Ale mam w głowie po tych 90 min. bardzo wiele z tego miejsca i wdzięczny jestem, że takie filmy powstają i że są robione w taki sposób - ale o tym już poza nawiasem:-)). Udało się twórcom ukazać ten świat jako symbiotyczną całość. Susza zaczyna się od zamierającej ziemi i stopniowo poprzez łańcuch bytów zaczyna dotyczyć także ludzi, którzy, by ratować życie opuszczają to miejsce, by powrócić, gdy tylko niebo staje się dla tej ziemi łaskawsze. Obserwujemy stopniowe zamieranie wszystkiegoa: coraz wyżej unoszące się pyły, nędzniejące rośliny, słabnące zwierzęta. Tylko ludzie, jak długo tylko mogą, mimo obecności w ich świadomości nadchodzącego końca, ciągle z nadzieją robią, co do nich należy. Przede wszystkim normalnie żyją. Co to znaczy przede wszystkim? Są po stronie życia. Kochają się, wychowują dzieci, rywalizują między sobą, walczą z naturą o byt (jeden z wątków równolegle z innymi prowadzony ukazuje los pary oczekującej na dziecko, ich nadzieje, radość, i niepokój, gdy się okazuje, że płód jest niedokarmiony, że ma za mało wody - a dzieje się to już w momencie, gdy ziemia jałowa zmusza ludzi do opuszczenia domów; inna pozostająca mi w głwie scena rozgrywa się w pustym domostwie [ludzie ci bardzo ubogo żyją, ale nie nędznie], słyszymy poruszającego się po nim człowieka, nie widzimy go i gdy już wydaje się, ze to takie symboliczne odzwierciedlenie braku - w kadrze pojawia się mężczyzna) i obserwując losy mieszkańców mamy wgląd w całą, w gruncie rzeczy radosną, naturę ich egzystencji. Łatwo się domyśleć, że kończy się powrotem mieszkańców do swych domów. I choć znajdują nadjedzone ścierwa zwierząt, to jednocześnie wokół wszystko staje się oznaką odrodzenia. Chciałoby się powiedzieć symbolem, lecz jest to przede wszystkim realność. Co nie znaczy, że ten obraz pozbawiony jest drugiej warstwy znaczeń. Precyzyjnie budowane obrazy pejzażu (filmowanego z epickim rozmachem i słowo 'epicki' jest tu jak najbardziej na miejscu), który ta garstka ludzi uznała za swój dom, co i rusz siłą sugestii każe nam wykraczać poza dosłownośc. I wcale nie chodzi tutaj o to, że koniecznie formułować znaczenia jakieś trzeba, wystarczy poczucie nieokreślone, że dzieje się w tym świecie coś więcej. Oczywiście "Ziemia jałowa" Eliota siedzi gdzieś w tyle czachy, ale ten film opowiadający historię bardzo prostych ludzi, którzy z trudem, ale radzą sobie z oschłą (!) naturą, jest bardzo optymistyczny. Można by wręcz powiedzieć, że napomina, gdyby nie to, że nie ma w nim za krztynę moralizowania. Chciałem więcej o wodzie, bo to i "Bestie z południowych krain" i "Szaleństwo Almayera" i "Czarna krew" (r.Miaoyan Zhang, jeszcze o nim nie pisałem, no i łączy te dwa filmy obraz prowincji, w tym wypadku chińskiej). Może o tej wodzie w innym porządku mi się uda. Tymczasem ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz