poniedziałek, 23 lipca 2012

Pochwała samotności?

Już trzykrotnie ta maszyna, w momencie, gdy zbyt się zapamiętałem w pisaniu, skasowała mi cały tekst (każdy chyba wie, co się wtedy czuje, a choć kilka razy pisałem tu o samej radości pisania i tego rodzaju wypadki nie powinny wytrącać mnie z równowagi a wręcz przeciwnie - niczym buddyjski mnich układający mandalę z piasku powinienem uznać samo pisanie za najważniejszą i jedyną wartość duchową, a wkurw i tak się pojawia). A im więcej tekstu idzie w niebyt, tym większy żal, więc chyba muszę krótsze notki publikować, nawet gdyby kilka w ciągu jednego dnia ich miało być Bo wciąż mam szczery zamiar, by prawie wszystkie przeze mnie obejrzane filmy na tym tu nowohoryzontowym festiwalu jakoś sobie odnotować. A ponieważ dziennie jest ich pięć przeważnie (tak tak, mimo zapowiedzi znowu niehigenicznie do sprawy podszedłem i w trans wpadłem [lubię te dni wycięte z rzeczywistości] do tego stopnia, że wczoraj chodziła mi po głowie pewna scena a ja przypomnieć sobie nie mogłem, z którego filmu pochodziła). Wczoraj skasowało mi myślątka, które trzeciego dnia dotyczyły, więc będę musiał je w wolnych chwilach (a takie bywają i pisanie jest wtedy cudnym relaksem, nawet większym niż rozmowy, bo ludzie, których tu poznaję starymi wyżeraczami są i mogą stać się źródłem frustracji [trochę żartuję, ale tylko trochę])odtworzyć (wiadomo, że to niemożliwe).
Zacznę od dwuznacznej i paradoksalnej pochwały samotności (paradoksalnej, bo film, który do tych refleksji mnie skłonił, raczej w przeciwnej intencji był zrobiony). "Krew" (r. Amat Escalante, Meksyk), to chłodna i powolna opowieść o małżeństwie, w którym, jak łatwo się domyślić, bo we Wrocławiu, jeżeli już taki temat się pojawia, to obowiązkowo, musi być właśnie tak, wydaje się, że już dawno wygasła ta szczególna więź, która każe ludziom być razem. Od czasu do czasu pojawiają się słowa ze słownika uczuć wyższych, ale chyba bardziej zapamiętuje się tekst w stylu "Zaczynam być napalona" i wiadomo, co po takiej deklaracji następuje [i ta właśnie wizja każe mi być zadowolonym z tego, jak los (bo to on częściej; moje decyzje tylko czasami) usytuował mnie w życiu]. Jedną z przyczyn takiej sytuacji jest to, że bohater filmu próbuje sobie tak ułożyć życie, by uniknąć wszelkich problemów. Wielu z nas tego pragnie; ja na pewno. I wiele decyzji, które w życiu podejmuję (albo których nie podejmuję) ma na celu uniknięcie wszelkich problemów, nawet gdy w grę wchodzi coś, co z punktu widzenia naszego dążenia do szczęścia mogłoby być atrakcyjniejsze. No i przyglądałem się bohaterowi i jego życiu niczym w lustrze (taka funkcja sztuki, na którą w "Hamlecie" Szekspir uwagę zwrócił wplatając w akcję "Pułapkę na myszy", by potwierdziła się zbrodnia Klaudiusza) i myślątka nieprzyjemne po głowie błądzić zaczęły: bo czyż ten egoistycznie pojmowany stoicyzm nie uśmierca nas (mnie) za życia? Bohater w pewnym momencie znajduje ciało swojej córki, która popełniła samobójstwo. By uniknąć większych, jak mu się wydawało, problemów, wyrzuca ciało (oczywiście wcześniej odpowiednio zapakowane) na śmietnik.
I to chyba by było na tyle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz