sobota, 21 lipca 2012

Widz na kozetce

Obrazy, obarzy, obrazy... radykalnie zmontowane kadry z fabuł i dokumentów i jednocześnie wywód narratora dotyczący Palestyny i jej dziwacznej (to eufemizm oczywiście, bo chodzi o bezsens okrucieństwa związanego z istniejącymi tam podziałami) sytuacji. "Panna jest piękna lecz wyszła za kogoś innego" cytat pochodzący z filmu, słowa które bodajże w XIX wieku jakiś rabin wypowiedział na temat Palestyny. Słowa, które świetnie odzwierciedlają charakter filmowego dyskursu, tego filmu oczywiście... Spróbujmy, mimo wczorajszych ironicznych uwag na temat interpretacji, pobawić się sensem tego tekstu, jednym z... Odnosi się on do ziemi, na której powstać kiedyś ma państwo Izrael, ziemi kuszącej, uroczej - 'pięknej', ziemi, kórą w posiadaniu ma już ktoś inny i której odebranie, jak o tym się do dziś przekonujemy, związane jest z beznadziejnym (i zadziwiającym biorąc pod uwagę historię Żydów, bo stosują oni tam te wszystkie rodzaje przemocy, której doświadczyli na własnej skórze przez kilkaset lat własnej historii) okrucieństwem. Cóż z tego, że dawno temu to Żydzi w niej władali, takich okoliczności zna historia więcej, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, można by nawet wysnuć teorię, że to jest istota historii (obecna zresztą w filmie pod postacią dynamicznie montowanych obrazów starć antagonistycznych wojsk przeróżnych nacji i religii). I to jest podstawowy kontekst słów rabina i podstawowy ich sens. Ale przecież, by te treści wypowiedzieć użył słów odnoszących się do najbardziej podstawowych relacji międzyludzkich, powiedziałbym nawet, że intymnych: młodzieniec przyglądający się pięknej kobiecie w zachwycie i z żalem jednocześnie, młodzieniec nie wolny od władzy erosa. I to jest druga warstwa tego filmu: bądź co bądź w tytule pojawia się Lacan ("Lacan Palestyna", reż.Mike Hoolbloorn), więc mamy do czynienia z psychoanalitycznym podejściem do Palestyny: można by ironicznie powiedzieć, że mamy do czynienia w filmie z Palestyną na leżance, wydobywane są z niej obrazy przeszłości, które ją ukształtowały; emocje, które wsiąkły w ziemię; pragnienia jawne i skryte ludzi ją zamieszkujących. Ludzi, którzy tworzą wrogie sobie zbiorowości, ale też ludzi, którzy są indywidualnościami. I tu świetny John Coltrane przywołany jako przykład muzyka, który grał zawsze z indywidualnościami (tu np: Eric Dolphi) a powstawała niezwykła i spójna muzyka; dlaczego tak zawsze ludzie nie mogą? Bo przeważnie nie chodzi im o dzieło sztuki a o własność... itd... widz siedzi na kozetce także, bo niezwykły montaż szybko zmieniających się obrazów nie daje się analizować, można tylko poddać się emocjom i przyzwolić sobie na skojarzenia. I może lepiej nie pytać, dlaczego ten dokument ukazujący istotę wrogiego funkcjonowania zbiorowości wnika także w naszą intymność, porusza sktryte struny osobistych emocji: "Panna jest piękna, lecz wyszła za kogoś innego". Taki to dziwny początek tego dnia był. A drugi film nie mniejszą miał wagę z punktu widzenia eksplorowania skrytych wstydliwie treści. Choć to inna konwencja i inaczej do psychoanalizy się odnosi. "Wrong" (Quentina Dupieuux - zbieżność imion nieprzypadkowa z punktu widzenia stosunku do utrwalonych w naszej świadomości konwencji; zresztą 'Księga imion' i zawarte w niej diagnozy dotyczące ich znaczenia dla ich posiadaczy została także , gdzieś tam na marginesie, żartobliwie wykpiona - np. imię determinuje skłonność człowieka do samobójstwa [temat zresztą obecny w osobnej sekcji na festiwalu]) jest dla mnie swoistym połączeniem Kafki, surrealizmu i Hartleya (może jest tu niepotrzebny, bo on jest przecież także połączeniem surrealizmu i Kafki) z niezłą dozą ironii i humoru spod znaku Monty Pythona. A surrealizm jak wiadomo z psychoanalizy się wywodzi, więc kozetka jest jak najbardziej na rzeczy. Ale kogo na niej posadzić? Bohatera, reżysera czy widza? No cóż, absurd decydujący o wymowie (choć niektórzy są skłonni twierdzić, że skoro absurd - to brak sensu i trudno mówić o wymowie; ja się z tym nnie zgadzam) tego filmu wywodzi się z głowy twórcy i jego sposób postrzegania świata w tym momencie analizujemy; cholera - banał, chyba trzeba zmienić ścieżynę mej refleksji, by na większej jeszcze płyciźnie nie utknąć... cóż, zacznę od innej strony... Większość kadrów w filmie ma bardzo małą głębię ostrości, co powoduje, że poza głównym obiektem filmowania wszystko jest nieostre. Chyba po raz pierwszy dostrzegłem tak ścisły związek pomiędzy takim zabiegiem a treścią utworu. Bo efekt jest taki, że bohaterowie w kadrze funkcjonują całkowicie osobno, wydaje się, że nie ma pomiędzy nimi żadnego porozumienia (bo nie ma, rozmawiają ze sobą ale każdy funkcjonuje we własnym świecie, co kadry świetnie uwyypuklają). Dziwaczna historyjka o zaginionym psie ujawnia szereg absurdów, wśród których funkcjonujemy, w które bezkrytycznie wsiąkamy, ale które także sami kreujemy. A dominuje oczywiście temat bliskości i związków, które na przykład opierają się na masie wyeksploatowanych nic nieznaczących wzniosłych słów. I nie powinno dziwić, że w tym świecie pojawia się firma pana Changa zajmująca się porywaniem zaniedbanych psów w tym celu, aby właścieciele odczuli ich brak i tym mocniej zaczęli je kochać. A wszystko zgodnie z banalną zasadą: "Szlachetne zdrowie, jako smakujesz, nikt się nie dowie, aż się zepsujesz". Problem może się pojawić - i pojawia się w filmie - gdy się okaże, że właściciel dość szybko godzi się z utratą swego pupila i sprawia sobie nowego... w tym momencie pan Chang zaczyna mieć kłopot: co zrobić z porwanym pieskiem? I tak to wszystko, jak w bardzo typowym :-) śnie się dzieje wywołując na sali dość często gromki śmiech. Ale przecież ten ciąg przypadkowych niby obrazków znajduje także mocno niepokojący odzew na nieco głębszych pokładach psyche, tych odgrodzonych od reszty świata, tych, które zawsze są nieostre, a więc nie można by było w żaden sposób ich ukazać. Choć skoro o psychoanalizie mowa, to oczywiście i o seksie kilka słów trzeba. Tym bardziej, że tam wydaje się umiejscowiona istota ludzkich problemów w filmie Makavejeva "Czarnogóra; perły i wieprze". Tytuł oczywiście sugeruje, że nie należy zbyt poważnie traktować wizji świata tam wykreowanej, aczkolwiek można przecież i inaczej. I znowu pozwolę sobie, niepomny na wczorajsze przestrogi twórcy filmu "Sala 237", na małą eskapadę interpretacyjną dotyczącą tytułu. Nie wchodząc w szczegóły można powiedzieć, że film jest swoistym montażem cytatów z wielkich poprzedników. Przede wszystkim obecny w nim jest Bergman, dzięki któremu momentalnie możemy scharakteryzować rodzinę, której dotyczy akcja, bo pochodzi ona z filmów mistrza z okresu "Scen z życia małżeńskiego" (nawet ten sam aktor - Erland Josephson 8 lat starszy, akcja rozgrywa się w Szwecji, itd). I z tych pereł związananych z wielkim dziedzictwem kina europejskiego skonstruowany jest ten film. Tylko że świat przedstawiony ma charakter parodystyczno groteskowy i nierzadko w sposób mało subtelny rozśmieszający - i tu mamy tytułowe wieprze (aczkolwiek i perły i wieprze pojawiają się w filmie dosłownie, ale to nieistotne jest). Jest obecny w tym świecie oczywiście psychoanalityk (który w pewnym momencie bezceremonialnie stwierdza, że nigdy nie myśli), do którego zwraca się zaniepokojony o zachowanie żony mąż. I w ten sposób trafiamy - symbolicznie oczywiście - na obecną nieustannie w tym poście kozetkę. I tu dokonam znowuu wielkiego skrótu (bo przecież to miały być tylko krótkie - ha ha - notatki, które pozwolą mi za rok każdy film jakoś zidentyfikować): kozetką dla żony okazuje się wizyta - całkowicie przypadkowa oczywiście - w osadzie emigrantów jugosłowiańskich i tam, wśród bywalców Zanzi Baru niemających oczywiście żadnych zahamowań bedących źródłem zarobków psychoanlityków cywilizowanego świata Zachodu wychodzi na jaw, co jest u źródeł jej dziwnej melancholii. Eros i Thanatos leżą u podłoża małżeńskich problemów. A więc ostry seks zakończony morderstwem doprowadza żonę do równowagi psychicznej likwidując być może kryzys 37 latki. Dzięki Freudowi wyzwala się z nudnych więzów rodziny w ten sposób. Proste to bardzo i nawet komiczne, co jest niewątpliwą zaletą filmu. Feministki zapewne dostrzegłyby w nim dowody na opresyjność świata wobec kobiet, czy też uwypukliłyby ich ulubiony temat:przygotowywanie kobiety do ról, które później muszą pełnić w społeczeństwie - gospodyni i dziwki naturalnie(i nie ma wątpliwości, że i z tego Makevejev sobie nieco kpi, choć ja nigdy nie mam pewności, kogo ten rodzaj przedstawienia ma obśmiać: tych którzy nie zauważają, tego opresyjnego prawa, czy też tych, którzy z nim walczą). Dzień zaczął się poważnie, kończy z mocnym dystansem. Cóż mam czynić w tym okrutnym boju z nieuświadomionymi popędami ja widz na kozetce na początku wieku XXI? Kochać się i zabijać? Kiedy indziej może, dziś posłucham w Arsenale Billa Laswella. I myślę, że poradzi on sobie z wszystkimi mymi frustracjami; na razie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz