sobota, 28 lipca 2012

Naga prawda Seidla

W gazecie festiwalowej wyczytałem, że do zrozumienia Seidla potrzebna jest znajomość realiów panujących we współczesnej Austrii. Nie znam ich (poza koszmarem sprzed kilka lat związanym z wieloletnim ukrywaniem córki przez ojca w podziemiach swego domu i związanymi z tym szokującymi okolicznościami [to znaczy regularne stosunki seksualne, dzieci – wnuki? – i niewiedza żony o całym zdarzeniu…] tylko tyle wiem, czy aż tyle? bo to zdarzenie akurat sporo wyjaśnia, jeśli chodzi o charakter filmów Seidla i jeśli można je traktować jako figurę społeczeństwa [i tu wielu może mi zarzucić nadużycie], to oznaczałoby to, że mamy do czynienia z monumentalną hipokryzją i charakteryzującą się niewyobrażalną ciemnością treści nieświadomych), a utwory tego reżysera przemawiają do mnie bardzo bezpośrednio. Jest on zdecydowanie bardziej uniwersalny, niż wydaje się to autorce tegoż komentarza. Dawno temu oglądałem „Upały” i nawet o nich napisałem; tutaj dwa filmy: wspomniany już w jakimś wcześniejszym wpisie „Import/export” oraz „Raj. Miłość” (znowu miłość i znowu Afryka, ale nie ona tym razem zdecydowała o moim wyborze repertuaru). W wypadku tego reżysera warto napomknąć o banalnym problemie związanym ze stwierdzeniem „film mi się podobał”. Bo co to znaczy? Przecież te filmy nie mogą się podobać, prezentują wizję świata odstręczającą, trudno polubić bohaterów, a jeżeli się z nimi utożsamimy, to jest to zwierciadło policzkujące patrzącego: zwierciadełko, zwierciadełko powiedz przecie, kto najbardziej żenujący jest w tym świecie?... Tak, jest to przykład dzieła (to znaczy wszystkie trzy mi znane filmy Seidla) w wypadku którego słowa „podobało mi się” nie oznaczają tradycyjnie pojmowanego piękna. Doceniamy w tego rodzaju utworach trafność diagnozy, sprowokowanie do dyskusji, spolaryzowanie opinii odbiorców, ale także to, że pozostają w głowie, wpływają na widzenie świata (nie wiem, czy to dobrze), rodzą bezsenność – tak, są to bardzo swoiste kryteria estetyczne. O takich filmach mówi się ‘trudne’, ale znowu: trudność nie polega na tym, że nie rozumiemy, co dzieje się na ekranie, ‘trudne’ nie oznacza ‘erudycyjne’, lecz wytrącające z radosnej koleiny codzienności. Można się z diagnozą Seidla nie zgadzać, ale nie można jej zbagatelizować. A jaka ona jest? Jest to świat, w którym rządzi pogarda, wyobcowanie, samotność, złudne marzenia i nadzieje. Dwie sceny z tych dwu filmów szczególnie mi zapadły (tym bardziej, że są bardzo podobne). W „Import/export” Austriak przebywający chwilowo na Ukrainie w sposób niezwykle agresywny poniża młodą dziewczynę (prostytutkę?), która poszła z nim do pokoju hotelowego. Oczywiście daje sobie do tego prawo, bo ma pieniądze (to znaczy w Austrii jest taki sobie przeciętny, ale na Ukrainie jest bogaczem – to oczywiście znaczące bardzo), pochodzi z Zachodu, dziewczyna nie zna niemieckiego (więc głupia), no i jest facetem (to też ma znaczenie, bo taki typ macho). Dziewczyna oczywiście pokornie wykonuje wszystkie polecenia swego pana i władcy. Ale gdy już ma dojść do stosunku, to okazuje się, że ten prawdziwy mężczyzna niestety nie może. W „Raju…” grupa turystek z Austrii przebywająca w Kenii w podobny sposób zabawia się z Murzynem (zrobione jest to w taki sposób, ze widownia co rusz ma niezły ubaw, ja siedziałem porażony). To są takie sceny, które w moim przekonaniu odzwierciedlają istotę stosunków międzyludzkich w tym świecie. Wyolbrzymione? Być może, być może… Filmy te z takich scen (choć może nie aż tak drastycznych zawsze) niemal w całości są zbudowane. W jednej z rozmów po którymś z tych filmów usłyszałem zarzut, że Seidl robi swoje filmy w taki sposób, że nie wiadomo, jaki jest jego stosunek do ludzi, o których opowiada (z tym że bardziej tu chodziło o takich bohaterów jak np. pacjenci hospicjum drastycznie ukazani „W „Import…” czy też niepełnosprawni umysłowo w „Raj…”) – i stąd czasami pojawiający się śmiech na widowni w mało stosownych momentach. Ale na tym polega chyba istota oddziaływania tych filmów; trochę jak w obozowej prozie Borowskiego – chłód i behawioryzm mają wyzwolić wrażliwość moralną w odbiorcy;; jeśli ona się nie pojawia, to jest to tym okrutniejsza prawda o świecie, w którym żyjemy. Seidla robi swoje filmy w konwencji dokumentu, ale zdjęcia są bardzo statyczne, kamera raczej na statywie ciągle, kadry przemyślane, obrazy trwające wystarczająco długo, by wejść w tę przestrzeń – więc co jest z dokumentu? – surowa rzeczywistość, naturalne postaci zwykłych ludzi. To różni te filmy od „Miłości” (oj dzieje się w tej sztuce Austrii, pozazdrościć) – u Seidla mamy do czynienia z człowiekiem z sąsiedztwa (już nie napiszę, że to my jesteśmy, ale….). Są to bohaterowie borykający się z problemami nam znanymi: to jest pielęgniarka z Ukrainy, która nie dostaje na czas pensji, bezrobotny Austriak po uszy zadłużony, wychowawczyni dzieci niepełnosprawnych umysłowo, sprzątaczki… I te wnętrza (szczególnie w „Import/export” [który zresztą uważam za najlepszy film Seidla z tych, które oglądałem]) w blokowiskach nie bardzo odbiegające od tego co znamy (i mimo że w Austrii to nie ma czego zazdrościć). To powoduje, że słowo ‘prawda’ pojawia się w opisie tej rzeczywistości. I to jest kolejna ciekawa sprawa: Dlaczego, gdy mamy do czynienia z ubóstwem i brzydotą, to jesteśmy skłonni bardziej uznać realia filmu za wiarygodne, a jak już jest ładniej czy wręcz wysmakowanie („Miłość”), to już rodzi się dystans (we mnie). Może dlatego, że, ja przynajmniej, z problemami ludzi dużo bogatszych ode mnie nie w pełni potrafię się utożsamić? (ale przecież u Antonioniego dominują wyższe sfery,, więc to nie do końca musi tak być…). Wiele w tych filmach nagości, ale ciała są brzydkie a ludzie kopulują. Wprawdzie w „Raju….” bohaterka daje wyraz swemu marzeniu o prawdziwej miłości, ale zbyt łatwo daje się oszukać prostytuującemu się Murzynowi; w pewnym momencie wchodzi wręcz w tę grę złudzeń, bardzo chce być oszukiwana. I pewnie sex nie jest celem samym w sobie dla niej, nie – ona pozwala sobie się łudzić, że sex jest przejawem prawdziwego uczucia. Pragnienie ciepła może być źródłem ogromnego poniżenia i samozakłamania; chyba rzeczywiście lepiej już być cynikiem, zneutralizowanym na cieplejsze pragnienia (albo przynajmniej niepozwalającym tym pragnieniom – bo jak są, to i będą - na dążenie za wszelką cenę do spełnienia). Wydaje się, że światem tym rządzą surowe Freudowskie libido i Adlerowska wola mocy. Czy to Seidl odziera ludzi z godności? Czy, wręcz przeciwnie, pokazuje, jak my to skutecznie i z zamiłowaniem czynimy? (Czy może to dzieło widzów śmiejących się w dziwnych momentach?). Można by tu jeszcze wejść w dyskurs postkolonialny i pewnie do tego wątku przy jakiejś okazji powrócę. Warto jednak znaczyć, że stosunek europejskich turystek do kenijskich tubylców jest kolejnym przykładem sytuacji, w której bohaterowie dają wyraz swej pogardzie wobec każdego, kto jest Inny a tym bardziej, w ich przekonaniu gorszy, bo od nich jakoś uzależniony. No i jeszcze pytanie, w jakim stopniu sam Seidl podtrzymuje ten układ każąc czarnoskórym odgrywać takie role w swoim filmie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz