czwartek, 26 lipca 2012

Trzeba zabić tę miłość

Trzeba zabić tę miłość – tak, tak brzmiał tytuł słynnego polskiego filmu sprzed lat; przyszedł mi on do głowy (tytuł, nie film), gdy myślałem nad dziełem „Za wzgórzami” Cristiana Mungiu (Rumunia – ten od „Cztery miesiące, trzy tygodnie i dwa dni”). Czegoś trzeba się chwycić, znaleźć jakieś ładne uogólnienie, a jest z tym coraz gorzej (wczoraj półmetek festiwalu minąłem i coraz trudniej złapać dystans, by jakąś refleksję sformułować, trans narasta, mózg zlasowany, rytm fikcji i obrazu zdominował psyche i oczywistym jest fakt, że tylko o niektórych filmach zdołam coś napisać – a później jedynie ku własnej pamięci wypiszę sobie wszystkie obejrzane przeze mnie tytuły, by za pół roku przekonać się, czy cokolwiek z nich pamiętam). I gdy szukałem kolejnego wytrychu do zagadki tego filmu pomyślałem sobie, że ten, z Jankowską-Cieślak, może jakoś uruchomić sensowny tok myślątek. Prowincja Rumunii (znowu prowincja, ona jakoś tak nowohoryzontowa jest). Monastyr. I konflikt miłości ziemskiej i niebiańskiej ukazany w specyficznie bardzo sposób. Zresztą obraz monastyru także odbiegający od moich wyobrażeń, bo to po prostu oddalone od małego miasteczka (jest stacja i szpital, sierociniec, z którego pochodzą dwie bohaterki i który wspomagany jest regularnie przez monastyr) nieco większe gospodarstwo prowadzone przez pracowite zakonnice, którym przewodzi charyzmatyczny ksiądz (oj, popadam w ton recenzji). Bohaterki w dzieciństwie mieszkały w jednym pokoju w sierocińcu i łączyło je głębokie uczucie (nie jest dopowiedziane, jak głębokie, ale pewien klimat dwuznaczności kilkakrotnie się pojawia, co, zważywszy, że jedna z nich jest zakonnicą [ładną zresztą bardzo], nie jest bez znaczenia). Film rozpoczyna się klasycznie bardzo: pewna, domyślamy się harmonijna i ustabilizowana, sytuacja w monastyrze zostaje zakłócona przez odwiedziny przyjaciółki. Okazuje się, że jest ona w stanie zrobić chyba wszystko, by odzyskać Voichitę, którą chroniła przed złem tego świata jeszcze w sierocińcu (bo Alina wygląda na taką , która pod skrzydłami księdza skryła się przede wszystkim przed światem i jego problemami – i to już jest pewnie problem, który warto zasygnalizować: jakie są motywacje tych, którzy wybierają tego rodzaju życie, a ponieważ często wspominam o analogicznych [nie z klasztorem ale z samotnością związanych] ciągotach [choć sam nie wierzę, że leżałoby to w mej naturze, potrzebuję ucieczki i gawry może częściej niż inni, może nawet i bardzo często – ale świat jest także często źródłem mej radości i satysfakcji], to mielibyśmy do czynienia z kolejnym zwierciadłem, w którym mógłbym się przejrzeć [choć kobietą nie jestem, jak kiedyś stwierdziłem wkraczając do pierwszej klasy oczekującej zgoła zupełnie kogoś innego]): jest w stanie nawet wstąpić do klasztoru, by w ten sposób bezpośrednio wpływać na przyjaciółkę (ukochaną? – podobną wątpliwość ma także Ksiądz [dlaczego ksiądz, skoro to monastyr? Chyba mam jakieś braki w wiedzy], bo nie w pełni jest przekonany, ze Alina na spowiedzi była całkowicie szczera). Miłość bez granic, miłość narkotyczna, poczucie, że bez tej drugiej osoby życie całkowicie ale to całkowicie pozbawione jest sensu (to romantyzm oczywiście) – zawsze, gdy coś takiego oglądam, to mam poczucie, że to jednak bardziej stan chorobowy jest a nie metafizyka (bo w życiu nie ma czegoś takiego moim zdaniem), że to jest robota dla psychologa (psychiatry) bądź czasu i kolejnych doświadczeń, które prędzej czy później przychodzą i wtedy okazuje się, że coś, co nas obezwładniało (czasami długo bardzo), nie ma kompletnie znaczenia pozostawiając za sobą jedynie smugę melancholii. W filmie dochodzi do egzorcyzmów i stąd tytuł tego wpisu, wprawdzie Ksiądz walczy z Szatanem, ale w rzeczywistości jest nim uczucie Aliny do Voichity. Cristian Mungiu zdaje się wierzyć w moc tego uczucia, bo Voichita woli tego Szatana i śmierć niż wiarę, która oddala ją od realnego doświadczenia miłości. Widzę w tym filmie dwie antynomie: o pierwszej już wspomniałem, to miłość Aliny do Voichity a uczucie (jakiekolwiek by nie było, i jakkolwiek byłoby motywowane) do Chrystusa; druga to właśnie ta pomiędzy świecką a religijną metodą leczenia duszy. Choć ta druga pewnie nie w pełni jest antynomią i znalazłoby się wiele punktów wspólnych, choćby cel, czyli przywrócenie wewnętrznej harmonii i spokoju (niezależnie od tego, jak są one definiowane w obu tych przypadkach). I można by jeszcze kilka rzeczy, ale… Obejrzałem wczoraj (już jest po północy) znowu pięć filmów a o jednym jedynie kilka słów zdołałem. A chciałoby się co nieco jeszcze. Może nie o „Podwójnych śladach)” (Isaca Lacusty), bo zawiedziony byłem (choć gdybym zaczął pisać, to może zaczęłyby mi się jakieś sensy wyłaniać, bo temu przecież moje pisanie służy, nie o „Od czwartku do niedzieli” (Domini Sotomayor Castillo - Chile), ponieważ cenię pomysł (historia wyjazdu rodzinki postrzegana oczyma córki, która nie wszystko rozumie i różnie może budować świat znaczeń – temat jak najbardziej mi bliski, bo dotyczący źródeł naszego przekonania co do tego, co jest prawdą o tym świecie; a ładnie można to pokazać na przykładzie dzieci właśnie: jak bardzo ich ograniczona wiedza [romantycy by stwierdzili niespaczona przez wychowanie] o świecie wpływa na ich wyobrażenie o prawdzie; oczywiście nie uważam, żeby to był problem dzieci, wszyscy go mamy – kiepsko jest tylko wtedy, gdy sobie z tego nie zdajemy sprawy i na podstawie dość miernych przesłanek[choć nam się może wydawać, że są tzw. faktami] formułujemy niepodważalne sądy śmiertelnie poważnym tonem), ale nie został on w pełni wykorzystany a szkoda; nie o „Człowieku nie będącym ptakiem”, bo o Dusanie Makavejevie może jeszcze napiszę. Ale może uda mi się sklecić kilka słów na temat dokumentu (sekcja „Filmy o sztuce” bardzo interesująca) „Jutro” Andreia Gryazeva (Rosja). Bohaterem tego filmu jest grupa artystyczna (i już tu mam wątpliwości) o nazwie „Wojna”, która kilka lat temu sporo zamieszania w Rosji wywołała. A ja miałem sporo wątpliwości starego ramola: czy akcje w stylu okradania sklepów (i później spożywanie zawłaszczonych produktów) są sztuką? czy wandalizm w stylu niszczenia cudzych samochodów jest jeszcze sztuką? czy wciąganie w te akcje kończące się interwencją policji dwuletniego dziecka jest moralnie uzasadnione? gdzie są granice pomiędzy przestępstwem a sztuką? A grupa była w tym roku jednym z kuratorów na Berlinale, czyli są uznani na świecie. Powiem szczerze (napiszę), że mimo wszystko bardziej niż tego rodzaju pytania o definicję sztuki interesuje mnie to, co działo się pomiędzy Aliną i Voichitą i choć z taką pewnością wypowiedziałem się na temat mojego sceptycyzmu co do istnienia takich uczuć (a nie stanów patologicznych), to cały czas świat obserwuję i czekam aż mnie zaskoczy….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz