Co można powiedzieć o przyszłości na podstawie jej symptomów
skrytych mniej lub bardziej w teraźniejszości? Ile piękna przyszłej dojrzałej
kobiety można dostrzec w niezbyt atrakcyjnej gąsienicy? Nie mówiąc o tym, że
okazać się może, tak jak w „Pokucie” (r. Kiyoshi Kurosawa; i to inny jest
Kurosawa niż ten powszechnie znany, a co więcej, nie mają oni także rodzinnie
nic ze sobą wspólnego; inna jest też „Pokuta” niż ta Tengiza Abuładze, która
była sensacją końca lat 80.), iż gąsienica wcale nie chce stać się motylem i
nie chce opuszczać dziecinnego pokoju z lalkami (niczym bohater „Blaszanego
bębenka” niegodzący się na zło świata dorosłych [tyle że tu z dziewczyną mamy
do czynienia i nie o hormon wzrostu chodzi a o brak comiesięcznego krwawienia];
„Trzeba się godzić na miernotę tego świata” – tak anonsowany jest wywiad zMichałem Kowalskim przed premierą sztuki Nikołaja Kolady „Statek szaleńców” w
Teatrze Wybrzeże – kontrowersyjna teza,
ale myślę, że Michał miał na myśli umiejętność zrozumienia postaw tych wszystkich,
których staramy się jakoś tam omijać przemykając naszymi codziennymi życiowymi
ścieżynkami często zrażeni ich niedopasowaniem; uciekamy od tych, którym w
naszym mniemaniu się nie udało, ponieważ boimy się, że to zaraźliwe jest).
Bohater tego filmu, obarczony tą skazą (? – pewnie nie dla każdego to skaza być
musi, tym bardziej, że pewnie jest to skryte pragnienie wielu skołowanych
koniecznością podejmowania decyzji w zrelatywizowanym świecie), dostrzegł ją
także już w wieku około 13 lat w wybrance swego serca. Co było pierwsze:
wewnętrzny lęk przed dorosłością, którego przyczyn trudno dociec czy też trauma
po śmierci bliskiej przyjaciółki? Wydaje się, że Takahiro wykorzystał czysty
zbieg okoliczności (przecież jest możliwy) i w czymś, co wynikiem dramatycznego
przeżycia było, dostrzegł przeznaczenie (w sumie powinienem opowiedzieć choć
trochę ten film, bo szansa na obejrzenie jego raczej niewielka – jedna z
najważniejszych zalet festiwali, oglądanie rzeczy rzadko na ekrany
trafiających). No właśnie, jak Raskolnikow splatający z kilku przypadkowych
zdarzeń osnowę koniecznej przyszłości, której stał się sprawcą. Ten splot
zdarzeń to być może ten Diabeł, który według jednej z wersji przez niego
prezentowanych Soni (właśnie się doczytałem, że w języku polskim funkcjonują
dwie możliwe pisownie tego imienia, z zakończeniem na jedno i na dwa ‘i’),
popchnął go do zbrodni. Wydaje się (ale tylko wydaje), że łatwo jest z
perspektywy zaistniałych zdarzeń odnajdywać w przeszłości ich symptomy (różne
tak zwane ‘polityki historyczne’ pouczają nas, że oczywiście wcale nie jest to
łatwe i że do ostrych sporów a nawet wojny prowadzić mogą takie poszukiwania
przyczyn tego co właśnie nam się zdarza).
Ale…
Czy „Biała wstążka” Hanekego byłaby dla nas takim
objawieniem, gdybyśmy nie posiadali wiedzy na temat tego, co wyrosło z dzieci,
które były bohaterami tego filmu? Czy też, jaką wartość miałyby wersy
„Nauczyciel historii rozluźnia kołnierzyk/ i ziewa nad zeszytami” kończące
wiersz Szymborskiej „Pierwsza fotografia Hitlera”, gdyby nie to, co wiemy, na
temat dokonań tytułowego bohatera. Co niektórzy pewnie nawet byliby skłonni z
oburzeniem zarzucać owemu nauczycielowi ślepotę… że też on nie widzi, co się
szykuje… to przez to jego belferskie znudzenie połowa wieku XX stała się tak
mało usypiająca przecież…
A kim są
dziś i czy jakaś diagnoza da się wysnuć z losu bohaterek filmu „We are the
best” (r. L. Moodysoon)? Czy w ogóle jest to konieczne? Bo to pewnie pytanie
stawiane na wyrost wobec tego bezpretensjonalnego filmu (ale po cóż mam
powtarzać za innymi, że w tym filmie, to przede wszystkim o dojrzewanie chodzi,
o brak dostosowania ‘do przeciętniaków ze szkoły’ itd.; choć przyznaję, że i te
tematy ważne i poprowadzić by mogły nie wiadomo wcale gdzie…).
Czy jest coś specyficznego w tym obrazie mających dopiero
wkroczyć w okres dojrzewania trzynastolatek? Czy jest to w każdym wymiarze (nie
tylko tym dotyczącym dojrzewania) typowy obraz charakterystyczny dla końca
wieku XX?
Na przykład…
Jak byśmy czytali ten film, gdybyśmy dzisiaj mieli do
czynienia w Szwecji z totalitaryzmem (bo akcja to rok 1982, więc ile to lat?
32… jakoś pewnie nieco mniej minęło od
czasu dzieciństwa bohaterów „Białej wstążki” do czasu dojścia Hitlera do
władzy)? Może w postępowaniu dwójki przyjaciółek dostrzeglibyśmy wstęp do zachowań
opresyjnych. Na szczęście sytuacja polityczna jest zgoła inna (choć temat
neonazizmu w krajach skandynawskich co i rusz powraca a najświeższym jego
przykładem jest film „Serce lwa” r. D. Karukoski – to Finlandia akurat, ale
świetny przykład tego, o czym wcześniej już u Mankella czytaliśmy: zagrożeń
płynących ze strachu przed obcymi czy też konsekwencjami kolejnych kryzysów),
więc śmieszne może się wydawać straszenie dziewcząt policją przez matkę
Hedvigi, której dwie żartownisie fikuśnie ścięły włosy… (a przyjęcie koncertu
trzech przyjaciółek w szkole na prowincji może być przykładem narastania
rodzącej się prawicowej agresji) Gdybym był w obozie ‘katoli’ i mojego
ulubionego posła Jaworskiego dostrzegłbym w tym obrazie początki dzisiejszej
zateizowanej rzeczywistości. Nie mówiąc już o totalnym rozbrykaniu i
rozpuszczeniu dwójki bohaterek, które tak namiętnie wyrażają swą nienawiść do
rodziców, nie dostrzegając, co oczywiste w tym wieku, że są oni całkiem w
porządku. Myślę, że ja byłem zdecydowanie mniej tolerancyjnym rodzicem. I
niewątpliwie bardzo dorosły widz się we mnie odzywa w momencie, gdy słyszę, że
matka w (najprawdopodobniej) Wigilię Bożego Narodzenia nie ma pojęcia, gdzie
przebywa jej syn (13 lat) i w ogóle się tym nie przejmuje.
(A co ja robiłem mając 13 lat? Na pewno hodowałem króliki,
słowa punk nie znałem, ale wiedziałem, dzięki bratu mojego ówczesnego
przyjaciela, co to jest jazz… i to chyba w tym momencie moim autorytetem
przestawał być już Winnetou a zaczynał w mej wyobraźni hetmanić Kmicic… ale też
już miałem za sobą niejedne wagary, pierwsze papierosy [bardzo mi nie
smakowały] i piwa – nic, co mogłoby być punktem wyjścia do napisania
scenariusza filmu)
Jeszcze mniej czytelna jest przyszłość w filmie „Wołanie”
(r. M. Dudziak). To, co można by było nazwać zdarzeniem dopiero będzie miało
miejsce. Film opisuje (właśnie opisuje a nie opowiada – cecha wielu filmów
prezentowanych w „Konkursie Nowe Horyzonty”) stan poprzedzający dojrzewającą
mentalność. Bohater, niczym człowiek pierwotny, przygląda się otaczającemu
światu i próbuje w nim znaleźć porządek, którego znajomość zwiększy szanse na
jego przetrwanie. Być może za dużo widzę w tym filmie? Bo przecież to tylko
wakacyjna wyprawa ojca z synem Sanem bądź Wetliną (bo akcja w Bieszczadach i nie
wiem, jak dla reżysera, ale dla mnie jest to miejsce, które oznacza bardzo
wiele i to wcale, jak być może pomyślał w tej chwili ten i ów pojedynczy
czytelnik, nie z przyczyn osobistych: miejsce najbardziej nadające się na
przestrzeń skrywającą, która pozornie milczy poprzez swą zwyczajność a nawet
łagodność, lecz gdy damy jej szansę, to potrafi się rozwrzeszczeć nie tylko
krwią argumentując ale i syntezą rozmaitości kulturowej zakopanej przez
reformatorów XX. wiecznego świata, którzy nie godzili się na „miernotę tego
świata” i dziecko spoglądając na ledwo wyłaniające się fundamenty skatowanego
świata, pośród których wąż ‘ciszy’ się tajemniczo czołga może jedną z
najważniejszych nauk w swoim życiu pobiera), podczas której ma miejsce jedyne w
tym filmie przykre zdarzenie mające niewątpliwy wpływ na mentalność dziecka
(ojciec biernie reagujący na napaść to chyba obraz, który może wpłynąć na
przyszłość dziecka: i znowu, gdy z dziecka wyrośnie agresywny naziol, to w tym
zdarzeniu będziemy widzieć przyczynę, gdy uległy konformista – to także to
wydarzenie będzie dla interpretatorów [czyli w tym wypadku jakichś
psychoanalityków leczących dorosłego z zachowań uległych nazbyt] ‘niewątpliwym’
początkiem kształtowania się specyficznej psyche…)
Psycholodzy, meteorolodzy, analitycy giełdowi w jednym stali domu.
Psycholodzy, meteorolodzy, analitycy giełdowi w jednym stali domu.
Mamy (ja mam bardzo silną) potrzebę poszukiwania znaczeń.
Chyba jednak zbyt często zapominamy, jak bardzo podporządkowujemy interpretację
wcześniej mniej lub bardziej świadomie wpisanym przez samych siebie samym sobie
(wiem, komplikuję, ale tak ma być, bo to nasz własny umysł nas samych potrafi
nieźle wyprowadzić w pole pozostawiając jednocześnie poczucie, że właśnie udało
nam się coś uporządkować i za tę właśnie zdobytą prawdę czasami nawet życie
jesteśmy w stanie oddać…) sensom. O czym także w „Detektywie’, ale to innym
razem…
może…